Miłość do guzików a siedem grzechów głównych

21.07.2019 r.

Wyobraziłem sobie ostatnio społeczeństwo, w którym faworyzowanym i docenianym byłby człowiek z dużą ilością guzików na wierzchnim okryciu. Im więcej guzików – tym lepiej. Wyobraziłem sobie następnie siebie w płaszczu z zaledwie czteroma guzikami, które służą mi do zapinania się (i których w zupełności wystarcza w tym celu) obok kogoś, kto na przykład ma tych guzików na swoim płaszczu lub kurtce kilkaset. Zastanawiam się, co skłoniłoby mnie w takim momencie do podjęcia wyścigu i pracowania po to, by się dorobić takiej wieloguzikowej odzieży? Co bym czuł w momencie, gdybym w końcu tę upragnioną odzież posiadł? Czy myślałbym, że jestem panem swojego losu i mogę wreszcie przestać troszczyć się o cokolwiek? Czy czułbym satysfakcję, stając w takim okryciu na ulicy obok kogoś, kto wciąż miałby na sobie płaszcz z czteroma guzikami i patrzyłby teraz na mnie z podziwem?

Tymczasem ekonomia guzików kwitłaby w najlepsze. Mielibyśmy zapewne banki, które przechowują miliardy guzików swoich klientów w odpowiednio zabezpieczonych szufladkach oraz zadłużonych kredytobiorców, którzy muszą spłacać pożyczone guziki. Złodziei, czyhających na nasze guziki tuż za rogiem oraz start-upy, wymyślające kolejne zmyślne sposoby takiego zanitowania guzików, które uniemożliwiłoby ich łatwe odcięcie od okrycia. Za potężne uchodziłyby instytucje mogące produkować guziki, a państwa toczyłyby między sobą kolejne guzikowe wojny, emitując przy tym tysiące stron przepisów, regulujących obrót guzikami. Miliony prawników na całym świecie dbaliby o guzikowe interesy swoich klientów; miliony wykształconych finansistów prowadziłoby działalność inwestycyjną ukierunkowaną na pomnażanie guzikowych bogactw i wszyscy byliby zapatrzeni tylko w guziki, myśląc tylko o guzikach. Wycinalibyśmy kolejne połacie lasów pod guzikowe fabryki; plastik, z którego można produkować guziki byłby pewnie produkowany przede wszystkim gdzieś w ekstremalnie biednych, autorytarnych, afrykańskich krajach, wykorzystując niewolniczą pracę biedaków, a obrót nim byłby ściśle kontrolowany przez supermocarstwa. Nikt by nie dbał o zmiany ekologii związane z nadmierną eksploatacją środowiska, no bo przecież wszyscy byliby tylko wpatrzeni w guziki i pragnęli je posiadać w maksymalnie dużych ilościach…

I czym by taka cywilizacja różniła się od tej, którą właśnie budujemy? Moim zdaniem prawie niczym, a wspólnym mianownikiem obu cywilizacji byłyby określone myśli, które powodują, że cały scenariusz postępu cywilizacyjnego rozwija się w opisanym wyżej kierunku.

Dlaczego kolejne pokolenia tego wymyślonego społeczeństwa dawałyby się wciągnąć w wyścig po guziki, infekując się powyższymi myślami od małego? Przecież czujemy, że taki wyścig jest zupełnie pozbawiony sensu: funkcjonalność odzieży poza niezbędnym minimum nie zależy od ilości zapinających ją guzików. Jednak to towarzyszące opisanemu procesowi myśli byłyby wprost odpowiedzialne za przemianę nas w guzikowych maniaków, marnujących swoje życie na bezsensowną pogoń za guzikami. Przyjrzyjmy się, zatem, tym toksycznym myślom nieco bliżej.

Pycha

Po pierwsze, pogoń za guzikami najczęściej inicjowana jest chęcią zapewnienia sobie dostatku. W tym kontekście Jezus mówi wprost: „Strzeżcie się bacznie wszelkiej chciwości, bo życie nie zależy od tego, czy ktoś opływa w dostatki.” (Łk 12:15). W tym samym kontekście Jezus opowiada przypowieść o nierozsądnym bogaczu, któremu dobrze obrodziło pole. Rozważania bogacza o tym, jak duże on sobie teraz postawi spichrze byle już tylko mógł przez kolejne lata odpoczywać, jeść, pić i bawić się wesoło, Bóg przerywa następującą wypowiedzią: „Głupcze, jeszcze tej nocy pozbawią cię życia i komuż przypadnie to, coś sobie przygotował? Tak to bywa z tym, kto gromadzi skarby dla siebie, a nie jest bogaty u Boga.” (Łk 12:20-21). Czym owo bogactwo u Boga jest? Niewątpliwie jest nim miłosna relacja z Bogiem, w której człowiek zostaje obdarowany w Duchu, jak też płynąca z tej relacji miłość do innych. Wybór zdaje się więc być dość prostym: albo ziemskie statki i duchowa pustka, albo wierność Bogu i pełnia życia. Nie sposób prawdziwie rozkochać się w Bogu i pozostać owym „homo oeconomicus”, który dąży przede wszystkim do gromadzenia dóbr i zaspokajania swoich materialnych potrzeb – to się wzajemnie wyklucza. „Żaden sługa nie może służyć dwom panom, bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego kochał, albo z jednym będzie trzymał, a drugiego zlekceważy. Nie możecie służyć Bogu i mamonie!” (Łk 16:13). Ostatecznie poszukiwanie wartości w sobie, bycie „niezależnym od Boga”, dbanie wyłącznie o swój egoistyczny, ekonomiczny interes – niechybnie prowadzi do zbyt wysokiej samooceny, zawyżonej wartości siebie samego, wyniosłości, niepokoju spowodowanego ciągłą troską o dobra materialne oraz agresją towarzyszącą człowiekowi przez całe życie. Wszystkie opisane stany emocjonalne są wiernym symptomem chorowania na podstawowy grzech człowieka – pychę.

Chciwość (miłość pieniędzy)

Po drugie, brak wiary we własną wartość, niezależną od posiadanego dostatku – łatwo przeradza się w chciwość. Ulegając tym uczuciom, zaczynamy żyć jak chciwcy, uganiając się za wymarzonymi guzikami, zmieniając gorsze i mniejsze guziki na lepsze i większe. Od czasu do czasu możemy się wtedy angażować w pomaganie innym, przekazywać środki na cele charytatywne, ale nie łudźmy się – w tym przypadku taka działalność jest zaledwie udawaniem dobroci. Zapewne oddawalibyśmy wtedy tylko z nadmiaru (wg statystyk – przeciętnie Amerykanie oddają na cele charytatywne 1,9% dochodu, NCCS/IRS) i tylko te najbardziej stare, wytarte, nadszczerbione i najmniej lśniące guziki. „Ci, którzy chcą się wzbogacić, wpadają w sidła pokus, ulegają wielu nierozumnym i szkodliwym pożądliwościom, które doprowadzają ludzi do zguby i zatracenia. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest miłość pieniądza. Niektórzy jej ulegli, odeszli od wiary i narazili się na wiele cierpień.” (1 Tym 6:9-10).

Obżarstwo (łakomstwo)

Od chciwości już na wyciągnięcie ręki znajduje się łakomstwo. Tyle razy widziałem, jak te dwa grzechy główne występują w parze, że nie sposób zliczyć: na lunchu biznesowym z innymi przedsiębiorcami, w trakcie różnej maści przyjęć, imprez czy konferencji – zawsze znajdzie się ktoś, kto musi zacząć mlaskać językiem i zachwalać wniebogłosy to lub inne danie. Albo przeciwnie (co jest symptomem znacznie wierniejszym) – zacząć ganić sposób przyrządzenia którejś potrawy, wątpliwe walory jakiegoś wina itp. Nie dotyczy to jednak wyłącznie jedzenia, lecz wszystkich dóbr konsumpcyjnych: kupujemy i gromadzimy, często nawet nie korzystając w pełni z tego, co kupiliśmy. Ostatnio natknąłem się na zadziwiającą statystykę, że w Wielkiej Brytanii przeciętnie z 75 sztuk odzieży na osobę dorosłą w szafie, faktycznie użytkowanych jest tylko 39 (mniej więcej połowa), a rocznie na wyspach wydaje się 43 miliardy funtów (!) na odzież, której nigdy się później nie użytkuje (badanie Privilege Home Insurance). Przeciętnie w każdym amerykańskim domu znajduje się 300 tys. sztuk różnych rzeczy, a dzieci w Stanach Zjednoczonych, choć stanowią zaledwie 3,7% wszystkich dzieci na planecie, posiadają 47% światowych zasobów zabawek i literatury dziecięcej (LAT). Niczym nieskrępowany konsumpcjonizm prowadzi ku temu, że amerykanie rocznie wydają 1,2 biliona dolarów na rzeczy, których zupełnie nie potrzebują (The Wall Street Jounal), co daje po 160 dolarów na każdego mieszkańca globu. Nadmiernie eksploatujemy środowisko, wyczerpując ograniczone zasoby, a równocześnie nie ma w nas hamulca, który by mógł nas od takiego życia powtrzymać. Kiedy miałoby się to zmienić? I co nas miałoby ku takiej zmianie skutecznie zmotywować? Czujemy, że to wszystko nie ma sensu i zmierza do jakiegoś końca, jednak sytuacja przypomina pułapkę, z której nie ma ucieczki. Co zrobimy, kiedy ów koniec nadejdzie? A przecież dla każdego z nas nadchodzi on niechybnie: „A wy uważajcie na siebie, aby obżarstwo, pijaństwo i troski życiowe nie obciążyły waszych serc, aby ów dzień nie zaskoczył was znienacka jak potrzask.” (Łk 21:34).

Nieczystość

Pycha, wynikająca z niej chciwość oraz brak umiaru w konsumpcji osadzają człowieka w kulturze hedonizmu. Przyjemność i rozkosz jako najwyższe dobro i cel naszego życia – niewątpliwie stoją w sprzeczności z cierpieniem, poświęceniem, ofiarnością, chorobami i śmiercią. Zresztą te kwestie nas przecież na co dzień prawie nie dotyczą – więc czemu by nie zanurzyć się w korzystaniu z życia „w pełni”? Dlaczego nie powinniśmy wykorzystać również własnego ciała ku temu, by przeżywać zmysłowe przyjemności na co dzień, wedle indywidualnych upodobań? W tym przypadku rozkosz towarzysząca przeżywaniu własnej seksualności jest niewątpliwie bardzo pożądanym elementem życia. Człowiek staje się więc „cielesny”, wartości duchowe stają mu się obce czy wręcz wrogie, on ich przestaje rozumieć i postrzega jako coś sztucznego, nienaturalnego. Masturbacja, mnogość partnerów seksualnych, pornografia, rozwody, homoseksualizm, różnego rodzaju perwersje – to wszystko przestaje być traktowane jako grzech, tylko wchodzi w obszar normy, z którą najlepiej oswajać nasze dzieci w ramach tzw. edukacji seksualnej zawczasu. To nic, że skutkiem takiego nieuporządkowania energii seksualnej ludzkości stają się gwałty (oficjalnie ok. 52 tys. rocznie w Unii Europejskiej, dane Komisji Europejskiej), aborcje (ok. 4,5 mln aborcji w Unii Europejskiej rocznie, na podstawie danych Guttmacher Institute), rozwody (co drugie małżeństwo w Unii Europejskiej spotyka się z rozwodem, na ok. 2,2 mln małżeństw w 2016 r. przypadał prawie 1 mln rozwodów – Eurostat). W latach 1965-2016 liczba zawartych małżeństw w Unii Europejskiej spadła z 7,8 do 4,4 na 1000 mieszkańców rocznie. Równocześnie liczba rozwodów wzrosła z 0,8 do 1,9 na 1000 mieszkańców rocznie (Eurostat). Innymi słowy, zaledwie w pół wieku od współczynnika 1 rozwodu na około 8 małżeństw, w Europie przeszliśmy do współczynnika 1 rozwoju na około 2 małżeństwa. I to przy prawie dwukrotnym spadku liczby zawieranych małżeństw! Co takiego się za te 50 lat wydarzyło, że aż tak musieliśmy zmienić przyzwyczajenia? Tradycyjny, monogamiczny model wychowywania dzieci zastępowany jest przez układy hybrydowe, oparte o konkubinat i tzw. „patchworki”. Mężczyzna w pełni odpowiedzialny za własny wybór i kobieta czująca się bezpiecznie we własnym rodzinnym gnieździe – przechodzą do przeszłości. O dramacie dzieci, których rodzice muszą przechodzić rozwody, nawet nie wspominam. Człowiek bez ducha redukuje się do ciała i traci swoje ludzkie oblicze.

Próżna chwała

Nie sposób nie pogłębić w tym miejscu refleksji dotyczącej próżności. Nasza chęć posiadania wielu guzików często napędzana jest też aktem porównywania się do innych, który z kolei jest napędzany chęcią dowartościowania siebie. Człowiek, który jest już prawdziwie dowartościowany, nie potrzebuje porównywać się z innymi, nie oczekuje pochwał, nie łaknie sławy. Jeśli w ogóle zaczynamy się porównywać, to jest to wierne potwierdzenie, że w głębi duszy nie wierzymy we własną wartość. To właśnie brak tej wiary rodzi strach i wymusza na nas zazdrosne uczestniczenie w wyścigu konkurencyjnym po guziki, byle tylko pewien status pozyskać i utrzymać. Utrata statusu mogłaby wtedy tylko potwierdzić, że jesteśmy nicością i osobami zasługującymi wyłącznie na karę z powodu pysznej i zadufanej w sobie postawy. Zazdrość jest w tym przypadku ważnym symptomem, który wskazuje na brak prawdziwej miłości do siebie. Albowiem miłość do siebie pozbawiona wiary we własną wartość – niechybnie zamienia się w egoizm, pełen zazdrości, strachu o utratę tego, co posiadamy oraz uczucia karności. Stąd też: „W miłości nie ma bojaźni, lecz doskonała miłość usuwa bojaźń, ponieważ bojaźń powstaje z powodu kary, a kto się boi, nie kocha doskonale” (1 J 4:18).

Gniew

Jeśli już popadniemy w sidła pychy, chciwości, łakomstwa, nieczystości i próżnej chwały – najczęściej mamy na myśli jakiś pewien schemat w życiu, pewien standard, który chcemy utrzymywać. Podszycie całej opisanej układanki hedonizmem powoduje, że na dobrą sprawę liczy się już tylko moje dobro i tylko moja kolekcja guzików ma w ogóle znaczenie. Dlatego też dobro przestaje być absolutem – jest subiektywne z definicji. To, co mi służy i ułatwia moje życie – jest dobre. To, co mi przeszkadza w życiu lub go utrudnia – jest złe. W ten sposób, kochani, sprowadzamy pojęcie dobra i zła wyłącznie do uczuć: jeśli jest miło i przyjemnie, to o.k., a jeśli nie jest miło i przyjemnie – to nie jest o.k. Nie chcemy wtedy słyszeć o pracy i poświęceniu w relacjach – osobiście znam przykłady ludzi, którzy rezygnują z rodzicielstwa stwierdzając, że „to nie dla nich”. Albo którzy po urodzeniu dziecka chodzą smutni i zmęczeni z powodu nieradzenia sobie z wymagającą sytuacją po pojawieniu się nowego człowieczka w domu. To stąd też bierze się rosnące zapotrzebowanie na domy starości w Europie, kiedy człowieka już niedołężnego, obolałego na sam koniec życia wyprowadza się z własnego domu do wybranego „zakładu opieki”, odmawiając mu prawa godnej starości w kręgu najbliższych. To stąd też wynika bylejakość wykonywanej przez nas pracy, permanentne zmęczenie tymi, „co ciągle od nas czegoś chcą”, czyli tak naprawdę ciągły brak gotowości ku temu by kochać innych. I jeśli ktoś mi naprawdę pod tym względem mąci spokój – to od razu muszę reagować gniewem, bo jak on w ogóle śmie?

Co gorsza, dodatkowo zaczynamy mieć permanentne oczekiwanie względem świata, który staje się nam od razu wiele (jeśli nie wszystkiego) winien. W tym przypadku będę miał oczekiwania względem rodzica jak i wiozącego mnie taksówkarza, księdza w mojej parafii, obsługującego mnie kelnera, przyjaciela, przedstawiciela rządzącej partii politycznej, współpracownika, zarządcy wspólnoty mieszkaniowej, własnej żony oraz własnego dziecka, - słowem względem wszystkich osób w moim otoczeniu – i broń Panie Boże, by którakolwiek z tych osób nie spełniła moich względem niej oczekiwań. Moje dziecko ma się zachowywać tak i tak – i nie wolno mu się zachować inaczej. Mój chłopak ma dla mnie zrobić to i to – i nie ma mowy, by on postąpił inaczej. Moja koleżanka z pracy ma jutro wykonać to i to, i lepiej byłoby jej się nie urodzić, jeśli się z tego nie wywiąże. I tak dalej. Ciągle stawiamy jakieś tylko sobie znane poprzeczki, które odpowiadają tylko sobie znanym wyobrażeniom co do tego, jak świat ma wyglądać i funkcjonować. A jeśli tak nie jest – to włącza się mechanizm agresji, tak zwanego „świętego oburzenia” na zastany stan niesprawiedliwości.

We wszystkich opisywanych sytuacjach permanentna frustracja, gniew i niezadowolenie są skutkiem tego, że pokładamy w całości nadzieje na szczęście w guzikowych, zewnętrznych okolicznościach naszego życia. I choć prawdą jest, że owe kolekcje guzików są nic nie warte z punktu widzenia zarówno innych osób jak i w ogóle z punktu widzenia jakości naszego życia – to gniew towarzyszący ich zbieraniu, obronie oraz posiadaniu jest bardzo realną wskazówką tego, że jednak dokonaliśmy fundamentalnie błędnego określenia celu własnego życia. I nie ma co się na siebie samych w tym przypadku dalej gniewać, tylko warto wrócić do podstaw i jeszcze raz zadać sobie pytanie o sens całego wyścigu po owe guziki...

Zniechęcenie

Bo jeśli bezsensu całej sytuacji w porę się nie zrozumie, niestety wcześniej czy później przyjdzie zmienność nastrojów, depresja, apatia i zniechęcenie, zwane też acedią lub znużeniem duchowym. Nie sposób przeżywać bezsensownie całego życia ubiegając się za guzikami, „użerać” się z opisywanymi wyżej okolicznościami i nie zrobić w pewnym momencie odkrycia, że to wszystko nie ma tak naprawdę znaczenia, że wszystko jest jedynie „pogonią za wiatrem” oraz „marnością nad marnościami”, jak to ujął w całej swojej księdze prorok Kohelet. I dobrze, jeśli wcześniej udało nam się nagromadzić wystarczająco guzików, za które można kupować antydepresanty. Umówmy się jednak, że takie życie na antydepresantach pełnym radości i szczęśliwym nazwać jest prawdziwie trudno. A przecież miało być tak bezpiecznie, radośnie, miło i przyjemnie…

 

W ten sposób, drodzy, przeszliśmy przez wszystkie siedem grzechów głównych, każdy z których zgodnie z doktryną katolicką niechybnie zapewnia „ciepłe” miejsce w piekle. Jak widać, kierując się miłością do guzików, możemy z łatwością popaść w je wszystkie. I tak jak Sokrates uważał, że „cnota jest jedna, choć się różnie przejawia”, tak też „Kto zachowuje całe Prawo, a w jednej rzeczy wykracza, wykracza przeciw całemu [Prawu].” (Jkb 2:10). Bo ostatecznie podział jest na ludzi kierowanych Duchem, miłujących Boga, których cechuje sprawiedliwość wyrażająca się w różnych cnotach oraz w ufności w Boże miłosierdzie, oraz na ludzi kierowanych ciałem, którzy grzeszą jednym wielkim grzechem odrzucenia miłości do Boga, wybierających zamiast niej bezsensowną pogoń za guzikami, i wykraczających tym samym przeciw całemu Prawu.

W Starym Testamencie w tym kontekście warto przytoczyć ten fragment: „Spójrz! Oto kładę dzisiaj przed tobą życie i powodzenie, oraz śmierć i nieszczęście. Dzisiaj też polecam ci kochać twego Boga, Jahwe, chodzić Jego drogami i strzec Jego przykazań, praw i nakazów, a będziesz żył, rozmnożysz się i twój Bóg, Jahwe, będzie ci błogosławił w kraju, do którego zdążasz, by go wziąć w posiadanie. Jeżeli jednak twe serce się odwróci, jeśli nie będziesz posłuszny i dasz się zwieść, czcząc obce bóstwa i służąc im, to ja zapowiadam wam dzisiaj, że zostaniecie doszczętnie wygubieni i nie przedłużycie swych dni w tym kraju, do którego wędrujecie za Jordan, by go wziąć w posiadanie. Biorę dziś na świadków przeciw wam niebiosa i ziemię: położyłem przed tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo! Wybieraj życie, abyś żył i ty, i twoje potomstwo, miłując twego Boga, Jahwe, będąc posłusznym Jego głosowi i lgnąc do Niego; od tego bowiem zależy twoje życie i długość twych dni, abyś mieszkał w tym kraju, który Jahwe uroczyście poprzysiągł dać twoim ojcom: Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi.” (Pwt 30:15-20). A z Nowego Testamentu z kolei idealnie rezonują z tymi słowami przemyślenia św. Pawła: „Ci bowiem, którzy kierują się pragnieniami ciała, pożądają dóbr cielesnych, ci zaś, którzy kierują się nakazami Ducha, pożądają dóbr duchowych. Pożądanie wypływające z ciała sprowadza śmierć, pożądanie zaś z Ducha daje życie i pokój. Dzieje się tak dlatego, że pożądanie z ciała jest wrogiem Boga, ponieważ nie poddaje się Prawu Bożemu - bo też nie może tego uczynić. Ci, którzy kierują się pożądaniami ciała, nie mogą podobać się Bogu. Wy natomiast nie kierujecie się pożądaniami ciała, lecz złączeni jesteście z Duchem, bo przecież Duch Boży w was mieszka. A gdy ktoś nie posiada Ducha Chrystusowego, nie jest Jego własnością. Jeśli zaś Chrystus jest w was to chociaż ciało umarło z powodu grzechu, duch jednak jest pełen życia dzięki usprawiedliwieniu. A jeśli mieszka w was Duch Tego, który dokonał zmartwychwstania Jezusa, to Ten sam, który dokonał zmartwychwstania Chrystusa, ożywi również wasze śmiertelne ciała dzięki swemu Duchowi, który zamieszkuje w was. Tak więc, bracia, nie powinniśmy żyć dla ciała, ulegając jego pragnieniom. Jeśli bowiem pragnienia ciała kierować będą waszym życiem - umrzecie. Gdy natomiast, dzięki Duchowi, zadacie śmierć działaniu ciała - żyć będziecie.” (Rzy 8:5-13).

Tak więc, kochani, albo miłość do Boga i życie albo miłość do guzików (tudzież pieniędzy) i śmierć. Każdy z nas wybiera we własnym zakresie. Z całego serca życzę łatwego i prawdziwie udanego wyboru.

Szalom! :)

Powrót do bloga