O oglądaniu złych filmów

31.10.2022 r.

Mamy w tej chwili dużo więcej filmów obfitujących w przemoc, wulgaryzmy oraz erotyczność, niż tych, które są tych trzech składowych pozbawione. Czy chrześcijanin może oglądać takie filmy?

Przyznam, że ostatnio oglądam już raczej tylko filmy w kategorii 13+. Unikam nowoczesnych filmów dla starszych kategorii, bo trudno jest mi je oglądać. Nie będę ukrywał – swego czasu naoglądałem się różnych rzeczy. Przez długi czas miałem do tego takie „nowoczesne” podejście, że tak niby oglądam tę brzydotę tylko dlatego, że przecież wiem, że to obrazowanie złego świata, a realistyczne pokazywanie złego świata chyba nie powinno mi przecież w niczym przeszkodzić, skoro jako chrześcijanin wiem, że to czyste zło i nie zamierzam nim przesiąkać. Problem w tym, że jednak to, co się zobaczy, nie da się "odzobaczyć", jednakowoż trochę człowiek tą treścią „przesiąka”, a ona wpływa na funkcjonowanie mózgu, świadomości i na sposób patrzenia na świat. Doświadczenie złych obrazów jednak "normalizuje" stosunek do nich. Proszę porównać, jakie sceny były dopuszczane dla widowni w wieku 13+ lub 16+ jeszcze 40 lub 20 lat temu, a jakie dopuszcza się dla tej samej kategorii wiekowej teraz. Jest takie pojęcie jak "okno Overtona", które tłumaczy, jak właśnie coś, co dziś jest wręcz tabu lub całkowicie niedopuszczalne - z czasem może przejść do obyczajowej normy i nie wywoływać już powszechnego zgorszenia lub oburzenia. Właśnie to się stało z erotyzacją, wulgaryzacją i przemocą w filmach. I ktoś powie - no i co z tego? Czyż mamy być naiwniakami, którzy nie wiedzą, jak jest? Problem tylko w tym, że naiwność to nie to samo, co czystość. A osobiście myślę, że przez oglądanie przepełnionych przemocą, erotyką i wulgaryzmami filmów - nie tyle właśnie wyzbywamy się naiwności, ile stajemy się nieczyści. Mamy nieczyste myśli, mamy nieczyste obrazy, nieczyste spojrzenie... Stajemy się duchowo wypaleni przez sarkazm, nihilizm, sardonizm. Stajemy się kimś, kto już wszystko widział, wszystkiego doświadczył. Patrzymy potem na tych "świętoszkowatych naiwniaków" z góry, jako bardziej doświadczeni, realistyczni, prawdziwi, „stąpający twardo po ziemi”, nie bojący się spojrzeć prawdzie w oczy, "znający się" też na złu... Problem tylko w tym, że, po pierwsze, na złu nie da się znać, bo jest ono kompletnie irracjonalne; a po drugie, właśnie tak przechodzimy na teren przeciwnika i oddajemy mu nad sobą władzę. Bo zaczynamy w ten sposób grać według jego reguł i w narzuconą przez niego grę, okłamując tylko samego siebie.

Bo co dobrego z takiego oglądania na końcu wynika? W jaki sposób takie treści przybliżają człowieka do Boga? I czy nie będzie mi później wstyd spojrzeć Jezusowi w Jego kochające oczy, zdając sobie sprawę, że zamiast iść w Jego ślady i śpieszyć kochać Boga i bliźnich, marnowałem tyle czasu na przeglądanie byle świństwa, wmawiając jeszcze przy tym sobie, że to dla mojego dobra i rozwoju?

Psalmista kilka tysięcy lat temu ujął podejście do tej sprawy tak: „Moich oczu nie zatrzymam na żadnej niegodziwości; nienawidzę czynów występnych, nie przylgnie to do mnie! Będę się trzymał z dala od serca przewrotnego, znać nie chcę tego, co złe.” (Ps. 101, 3-4).

Szalom!


Powrót do bloga