Prawda versus kłamstwo

4.02.2018 r.

Jak już pokazałem wcześniej, prawda istnieje niezależnie od naszego jej przyjmowania. Kiedy mówimy, że „każdy ma swoją prawdę” tak naprawdę mamy na myśli, że każdy z nas może inaczej wyobrażać prawdę. Jednak to na poziomie naszego wyobrażenia istnieją różnice, a nie na poziomie prawdy. Prawda zawsze jest jednakowa i obiektywna z definicji (po to jest prawdą) – bez względu na to, co na jej temat myślimy i jak ją sobie wyobrażamy.

Na przykład, kiedyś (jeszcze w czasach antycznych) materię wyobrażano jako coś, co składa się z nieskończonej ilości niepodzielnych cząstek (stąd też nazwa) – atomów. Jednak na dzień dzisiejszy nauka bezwzględnie udowodniła, że cała otaczająca materia jest tylko określonym przejawem energii. Cząsteczki elementarne – są niczym innym jak najmniejszymi możliwymi zgromadzeniami energii o określonych atrybutach (cechach). Nasze ciała też są tylko uporządkowanymi zgodnie z określonymi wstępnymi parametrami (DNA oraz wpływ otoczenia) zgromadzeniami energii (a propos, obliczono, że w trakcie naszego życia nasze ciało „pracuje” z przybliżoną mocą 100 Watt, ‑ czyli wszystkich ludzi można sobie wyobrazić świetlówkami, które, póki żyją, świecą z taką właśnie mocą). Kiedy opisujemy otaczający świat, wykorzystujemy słowa, które odzwierciedlają pewien stan, w którym znajduje się ta cała otaczająca nas i będąca nami samymi - energia. Jakiekolwiek stwierdzenie zawsze dotyczy rzeczywistości, czegoś istniejącego – czy to w wyobrażeniu, czy też bezpośrednio przed naszymi oczyma. Nie da się wypowiedzieć słowa (co więcej, nawet „pomyśleć” takie słowo), które nie byłoby samą rzeczywistością. Wszystkie słowa, których używamy, tak lub inaczej odnoszą się do istoty wszystkich rzeczy. I póki te słowa są zbieżne z istotą tych rzeczy – są one prawdziwe. Właśnie dlatego można powiedzieć, że prawda jest samą rzeczywistością, która nas otacza. Dla mnie osobiście jest to jeszcze jednym potwierdzeniem tego, że słowa ewangelisty Jana „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J. 1:1) są takimi, które nie mają końca w swojej mądrości. Bazując na powyższym – nie powinno być niezrozumiałym, kiedy słyszymy, jak chrześcijanie mówią, że Bóg jest Słowem i Prawdą, Początkiem i Końcem. Samo nasze istnienie (jak odbiór rzeczywistości) i określenie naszej pozycji względem Niego powoduje to rozumienie.

Natomiast kłamstwem nazywamy świadome stwierdzenie, które nie jest prawdziwym. Jak już powiedziano wcześniej – prawdą można uznać samą rzeczywistość. Błędne wyobrażenie na temat rzeczywistości jeszcze nie jest kłamstwem (w starożytności pomylono się co do niepodzielności atomów, ale ogólnie intuicja co do dyskretnej natury materii była całkiem słuszna). Kłamstwo więc pojawia się wtedy, kiedy świadomie zaprzeczamy prawdę. W związku z tym można powiedzieć, że kłamstwo jest zaprzeczeniem rzeczywistości, próbą przeistoczenia istoty rzeczy. Kłamstwo skazane jest na chodzenie w cieniu prawdy. Kłamstwo zawsze zależy od czegoś, co istnienie niezależnie (czyli od prawdy), jak pasożyt, który nie jest w stanie kontynuować swojego życia poza ciałem gospodarza. Dlaczego, jednak, kłamstwo w ogóle istnieje? Jakie są mechanizmy jego tworzenia? Odpowiedź na to pytanie wymaga znacznej dygresji na temat woli oraz emocji.

Wolna wola jest kluczowym pojęciem wiary chrześcijańskiej. Wola jest sednem naszego „ja”, tym, co w każdej sekundzie swojego świadomego istnienia decyduje, co dokładnie w tej chwili ze samym sobą począć, jaką drogą do osiągnięcia celu podążać, jaką myśl wykazać, jaką alternatywę wybrać. Takim wyborem jest i ten fizyczny, związany z naszymi biologicznymi potrzebami, na przykład – poleżeć jeszcze w łóżku, czy też już wstawać i gotować sobie śniadanie; wybrać lody czekoladowe czy też waniliowe; jeść dziś obiad, czy ograniczyć się kanapką… Ale i te bardziej „skomplikowane”, związane z myśleniem abstrakcyjnym i światem duchowym, przykładowo – kochać czy nienawidzić; przyjaźnić się czy utrzymywać „odległość” w relacjach; mówić prawdę czy też kłamać.

Rozumiemy oczywiście, że tak naprawdę nasza wola jest nierozdzielnie związana z możliwością wyboru (zachowywania się, rzeczy, stanowiska, marzenia i temu podobne) i bez takiej możliwości nasze wyjawianie woli jest niemożliwe. Jeśli ktoś lub coś zabiera nam możliwość wyboru – tracimy możliwość wyjawiać siebie lub zaspokajać swoje potrzeby oraz czujemy się ograniczonymi, związanymi, niewolnymi. Dlatego jednym z największych pragnień człowieka jest zapewnienie wolności dla własnej woli, a jednym z największych naszych strachów jest utrata tej wolności. Jeśli nasze „ja” chce w tej chwili spać, zamiast iść do pracy – ostatnia zaczyna być odbierana jako ograniczenie naszej wolności. Jeżeli my nie mamy możliwości zjeść porządny obiad ze względu na ograniczenia finansowe (zastępując obiad kanapką) – ten fakt może nas zasmucić właśnie ze względu na wyraźne ograniczenie w zaspokojeniu całkiem realnej potrzeby. Jednak wszystkie ograniczenia naszej wolności związane z fizycznym wymiarem naszego istnienia – można w taki lub inny sposób zwalczyć, tak samo jak można je względnie łatwo wprowadzić. Znacznie gorzej, jednak, sprawa się ma z duchowymi wyborami. Otoczenie nie może je w praktyce łatwo zmienić – przykładowo, jeśli ktoś kogoś kocha, można udać się do kłamstwa, manipulacji i tortur, ‑ ale i w tym wypadku miłość kochającego człowieka może tylko wzrosnąć. Jeśli ktoś z własnej woli decyduje się kłamać – można temu przeciwdziałać zakazami, izolacją lub karami, jednak to nie koniecznie zmieni w tym człowieku chęć i nadal (jeśli tylko będzie taka możliwość) kłamać.

Należy osobno podkreślić – pełnowymiarowa komunikacja jest możliwa tylko wtedy, kiedy wola każdego uczestnika nie jest ograniczona. Wolna wola jest fundamentem jakichkolwiek stosunków między świadomymi istotami. Bez niej nie jest możliwa szczerość w stosunkach, która jest niczym innym jak możliwością wypowiadać się i zachowywać się zgodnie ze swoim „ja”, czyli zgodnie z tą obiektywną rzeczywistością (prawdą), którą jesteśmy. Tak więc wolna wola jest warunkiem koniecznym do prawdziwego wyjawienia swoich uczuć w ramach relacji. Z podstaw psychologii wiemy, że jakiekolwiek uczucie można wyrazić w dwóch kierunkach – w głąb siebie oraz na zewnątrz. Gniew można wylać na zewnątrz, demolując meble, a można skierować na siebie i się zranić – wtedy można mówić o autoagresji. Popęd seksualny można skierować ku komuś, a można ku sobie – i wtedy będziemy mogli mówić o autoerotyzmie. Radość można skierować na zewnątrz (rozdzielić ją z kimś) – oraz można cieszyć się tą radością samemu. Analogicznie i miłość może być kierowana na zewnątrz, a może być kierowaną na samego siebie. Jeśli miłość do siebie zaczyna być ważniejszą od miłości kierowanej do otoczenia, można mówić o egoizmie. Należy przy tym pamiętać, że wybór, w którą stronę kierować tę lub inną emocję – jest wyborem możliwym dzięki naszej wolnej woli. Za każdym razem kiedy przeżywamy tę lub inną emocję – ten wybór powstaje przed nami w pełnej okazałości i tylko od naszego „ja” zależy, którą opcję zachowania się – czyli jaką reakcję na emocję (wewnętrzną lub zewnętrzną) – wybierzemy. Chcę przy tym szczególnie podkreślić, że nasz wybór nie jest w 100% determinowany przez naszą wewnętrzną istotę. Naturalnie, jeśli naszym wewnętrznym imperatywem jest absolutna zgodność naszego sposobu postępowania z naszą wewnętrzną istotą – to w pewnym momencie sprowadzimy samych siebie do niemal zwierzęcego, instynktownego sposobu egzystencji, a nasze sposoby postępowania staną się nadzwyczaj przewidywalne. Nie mniej decyzja o tym, czy chcemy w ten sposób postępować wciąż zależy od naszej wewnętrznej woli. Dlatego nasza wola a priori góruje nad każdą życiową decyzją, stanowiąc o naszej wolności – i tylko w zakresie naszej indywidualnej odpowiedzialności jest, w jakim stopniu chcemy tę prawdziwą wewnętrzną wolność komukolwiek lub czemukolwiek oddać, podporządkowując ją temu komuś lub czemuś (słynna maksyma Jana Sztaundyngera "Tam, gdzie rządzą moje żądze, tam, niestety, ja nie rządzę" dotyczy właśnie tego rozważania).

Teraz wrócimy ponownie do postawionego pytania – co jest przyczyną kłamstwa? W kontekście powyższego, najlepiej będzie rozpatrzeć konkretny przykład. Przypuśćmy, kierownik nadużywając swojego stanowiska zmusza pracownika do nieprawdziwych stwierdzeń o jakości produktu w trakcie komunikacji z klientami. To kłamstwo może stanowić pewną wartość dla kierownika (w krótkiej perspektywie poziom sprzedaży może wzrosnąć) oraz dla pracownika (w krótkiej perspektywie nie utraci on pracy) ale w żaden sposób nie dla klienta, który zarówno w krótkiej jak i w długiej perspektywie nie będzie w stanie zmienić swojego negatywnego nastawienia względem tego kłamstwa (o ile nie uda się go przed klientem ukryć). W naszym przykładzie kierownik nie koniecznie jest okropną osobą, jednak on może mieć nieopartą chęć pochwalić się przed przełożonymi, co, bardzo prawdopodobnie, pozwoli mu liczyć na zwiększenie wynagrodzenia (odpowiedź na emocję „chęci bycia docenionym”). Pracownik też wcale niekoniecznie na co dzień musi być złym oraz podstępnym niegodziwcem, jednak on może mieć bardzo dużą chęć pozostać na zajmowanym stanowisku (odpowiedź na emocję strachu „utraty bezpieczeństwa finansowego”). Pokusa skłamania pojawia się, więc, wtedy, kiedy egoistyczne potrzeby kierownika oraz pracownika zaczynają przeważać nad chęcią bezwzględnie być oddanym prawdzie oraz kiedy tracimy z pola widzenia pierwszeństwo interesów innej osoby w naszym otoczeniu. Niech to zabrzmi banalnie – ale warto sobie w tym momencie przypomnieć, że sprzedaż produktu ma przecież przede wszystkim na celu zaspokojenie potrzeb kupującego, a nie sprzedawcy.

Dla kłamstwa w ogóle jest charakterystycznym, że ono zawsze pojawia się wtedy, kiedy mamy do czynienia z egoizmem: czyli w sytuacji, kiedy własne interesy zaczynają być stawiane powyżej interesów innych. Kłamstwo bez egoizmu nie istnieje. Wszystkie formy kłamstwa (mistyfikacja, symulacja, zmiana faktów, podmiana pojęć itp.) – tak lub inaczej sprowadzane są do pierwszeństwa interesów tego, kto jest autorem kłamstwa.

Należy osobno podkreślić, że pewne zamieszanie w związku z powyższym może wywołać tak zwane „kłamstwo dla dobra” innej osoby. Na przykład, kiedy starszym ludziom rodzina mówi, że z ich ulubioną wnuczką jest wszystko w porządku, podczas gdy ta wnuczka ma rozpoznane ciężkie zachorowanie – to jest dobry przykład „kłamstwa dla dobra” tych starszych ludzi (wtedy najczęściej się mówi, że prawda mogłaby znacznie nadwyrężyć ich i bez tego wątłe zdrowie). Kiedy ciężko rannemu w wypadku samochodowemu mężowi, który dopiero odzyskał przytomność po śpiączce, pielęgniarki mówią, że z jego żoną jest wszystko w porządku, podczas gdy ona w rzeczywistości zginęła w tym samym wypadku – w tym przypadku one też mają na celu przede wszystkim przyspieszenie procesu jego rekonwalescencji, odkładając smutną wiadomość do polepszenia zdrowia pacjenta do takiego stanu, w jakim ta informacja może zostać przyjęta i przeżyta. Jednak nawet w tym przypadku (chociaż jest to mniej oczywiste) interesy tego, kto stosuje ten sposób kłamstwa – stawiane są ponad interesy człowieka, który jest okłamywany. Interesy rodziny tak naprawdę często sprowadzane są do tego, by zapewnić możliwie bardziej spokojne życie przede wszystkim dla siebie („Mało tego, że dziecko choruje, to jeszcze ci starzy zaczną oddziaływać na nerwy. Lepiej przemilczeć”). W przypadku pielęgniarek po prostu chodzi o możliwe szybsze zdrowienie pacjenta (zapewnienie takowego jest ich zawodowym obowiązkiem). Dla mnie najlepszym dowodem na to, że ten sposób kłamstwa wciąż jest kłamstwem jest to, że ludzie, kiedy się o nim dowiadują, jednak czują się tak, jakby z nimi postąpiono w sposób niesprawiedliwy. Przecież kto z nas nie chciałby dowiedzieć się o chorobie ukochanej wnuczki pierwszym? Już kto jak kto, a ukochani dziadek i babcia mają ku temu prawo. Tak samo mąż, który wreszcie jednak dowiaduje się o śmierci żony, jednak nie czuje wdzięczności względem pielęgniarek, które go pierw (dla jego dobra) okłamały. Najgorsze jednak w tym jest to, że ten, kto decyduje się w ten sposób skłamać, w znacznym stopniu decyduje zamiast osoby okłamywanej, czyli wywyższa się nad osobą okłamywaną. Najczęściej właśnie to jest przyczyną poczucia niesprawiedliwości u osób w ten sposób – rzekomo dla ich dobra – okłamywanych. Myślę, że dla naszego dobra jednak nie warto stosować kłamstwa dla dobra. W tak delikatnych sprawach, gdy w grę wchodzi wręcz namacalne cierpienie innej osoby – należy się zmierzyć z tym, że dalece nie każdemu wystarczy empatii, taktu, wyczucia, umiejętności przemilczenia niepotrzebnych szczegółów i rozłożenia akcentów, towarzyszących nieodzownie chwili przekazywania tak trudnej do przyjęcia informacji. Jednak chyba wciąż gorszą jest świadoma manipulacja, która zawsze nosi znamiona perfidności i egoizmu, niż jakiś nietakt, który jest wręcz niedostrzegalny, jeśli jest „serwowany w sosie” prawdziwej miłości.

Trzeba zwrócić w tym miejscu uwagę na to, że kłamstwo dla dobra nie jest tym samym, co stopniowe otwarcie prawdy. Jezus nie mógł od razu przedstawić swoim uczniom całej prawdy o Królestwie Niebieskim, gdyż ci nie byli ku temu gotowi i gdyby od początku poznali (z tym bagażem wiedzy, który mieli na ten moment) prawdę o tym, jaki los ich czeka – zapewne natychmiast uciekliby od Niego w przerażeniu. Zresztą, każdy z nas jest zaznajomiony z poczuciem „przepaści”, która dzieli nas od kogoś starszego, bardziej doświadczonego, kto włada znacznie większą wiedzą w pewnym obszarze. Albo kto z nas w szkole na początku roku akademickiego nie zaglądał w koniec podręcznika z matematyki? Ja, zdarzało się, zaglądałem. I tylko dochodziłem do wniosku, że „to przecież nie jest możliwe, abym umiał to wszystko rozwiązywać”. Jednak czas płynął i wiedza przychodziła. Co więcej – pod koniec następnego roku, zdarzało się, myślałem: „i jak to jest, że nie umiałem rozwiązywać tych banałów z poprzedniego roku?”...

Warto, więc, pamiętać, że życie jest ciągłym procesem postępującego poznania prawdy. I im bardziej złożoną (głębsza, kompleksowa) jest ta prawda – tym mniej oczywistą ona może być dla kogoś, kto nie jest gotów jej przyjąć. Dla kogoś, kto swobodnie nią już włada – pewne rzeczy mogą być oczywistymi banałami. Dla kogoś, kto tylko zaczyna zgłębiać dany obszar – trzeba włożyć sporo wysiłku, aby zacząć te same rzeczy postrzegać jako banały. Ktoś, kto umie rozwiązywać równania z całkami – wcale nie koniecznie znajdzie pod tym względem rozumienie u pierwszoklasisty, który „już” potrafi liczyć do stu. Albo, jak powiedział mój ulubiony pisarz C.S. Lewis – to, że Bóg jest miłością – może być oczywistością dla cherubina, ale nie dla człowieka.

Bóg, który jest doskonałą i nieskończoną Prawdą, oczywiście, musi być nadzwyczaj skomplikowanym dla człowieka. Jednakże On chce dać siebie poznać i stopniowy rozwój teologii chrześcijańskiej – jest temu najlepszym dowodem. My tylko zaczynamy się domyślać, jaki On jest naprawdę, ale nawet tej wiedzy dla absolutnej większości z nas już jest „zbyt dużo”, by ją przyswoić. Kiedy słyszymy w kościele takie sformułowania jak „przez Jezusa, z Jezusem, w Jezusie”, „weź w opiekę, zbaw, zmiłuj się i ochroń nas, Boże, łaską Twoją”, „bierzcie i pijcie z niego wszyscy: to jest bowiem kielich krwi Mojej nowego i wiecznego przymierza”; lub kiedy się modlimy o to, by otrzymać „łaski” lub odmawiamy Symbol Wiary; lub kiedy czytamy pisma od św. Apostoła Pawła w Nowym Testamencie – dla absolutnej większości współczesnych ludzi to jest tylko dziwne nagromadzenie słów albo nawet wręcz dziwaczny nonsens. Zawodowo muszę czasem czytać raporty z końcowych wyników naukowych prac, sama nazwa w których jest całkowicie nieprzejrzystym nagromadzeniem podporządkowanej jakiejś nieznanej mi logice terminologii. Zgłębiając tekst oraz bazując na kilku znanych mi z czasów szkoły pojęciach – mogę, jednak, domyślić się, o co w danym wynalazku chodzi i w jakim obszarze przemysłu on może mieć zastosowanie. Tego wystarcza po to, by kontynuować moją pracę finansowo-analityczną w danym obszarze. I chociaż twierdzenie, że rozumiem w tym przypadku to, co czytam – byłoby ogromnie wyolbrzymionym kłamstwem – pewne wnioski dla siebie mogę wyciągnąć nawet z takim tekstem. To samo można powiedzieć na temat skomplikowanych sformułowań teologicznych. Należy zgodzić się z faktem, że prawdę o tak doskonałej, nieskończenie niepoznawalnej Osobie, jak Bóg – nigdy nie uda się sprowadzić do banalnych ludzkich frazesów, „albowiem moje myśli nie są myślami waszymi, a wasze drogi nie są moimi drogami – stwierdza uroczyście Jahwe” (Iz. 55:8). Jednak słuchając Jego Słowa można pewne wnioski dla siebie wyciągnąć i tego powinno starczyć dla życia. Przynajmniej na początek.

Więc dlaczego poznanie Prawdy nie jest dostępne dla wszystkich w takiej samej mierze? Dlaczego tak często się mylimy i wykorzystujemy kłamstwo? Myślę, że poprawnym będzie powiedzieć, że przyczynę większości naszych problemów oraz zamknięcia na życie duchowe należy szukać właśnie w egoizmie. Od poziomu indywidualnego począwszy (zabójstwa, rabunki, zdrady, kradzieże itp.) – globalnymi kończąc (wojny, wywołane przez działalność człowieka zmiany klimatu, zatruwanie biosfery) – we wszystkich tych przypadkach mamy do czynienia z niszczycielskim skutkiem egoizmu. Nasz współczesny układ gospodarczy szczególnie sprzyja nagromadzeniu tych problemów – przecież w ekonomii neoklasycznej wszystko można uprościć do egoistycznej osoby homo oeconomicus, która tylko pragnie zaspokajać swoje (przede wszystkim materialne) potrzeby. Bycie egoistą dziś, z punktu widzenia gospodarki – jest nawet honorowe i pożyteczne. A nazwijcie egoistę humanistą i w ogóle zniknie nawet pozorna potrzeba cokolwiek zmieniać. Absolutna większość współczesnych humanistów (w tym ateistów i agnostyków) – właśnie dlatego wyśmiewa życie duchowe chrześcijan, że taka pozycja oznacza obronę ich egoizmu przed „niebezpiecznym” atakiem chrześcijan na ich samozadowolenie. Rozmyślania na ten temat wymagają jednak odrębnego wpisu na blogu. Następnym razem, zatem, szczegółowo omówimy kwestię pokory i zbytniej pewności siebie. Do usłyszenia wkrótce! :)

Szczerze Wasz,


Racjonalny Katolik

Powrót do bloga