Ordo caritatis, czyli dlaczego Miłość i Sprawiedliwość występują razem

9.06.2019 r.

Współcześni częstokrotnie są zapatrzeni w Boże Miłosierdzie, ale mają ewidentny problem z Bożą Sprawiedliwością. Ludziom (i to nie tylko niewierzącym) w głowach się nie mieści - jak może prawdziwie miłosierny Bóg znosić fakt cierpienia kogoś w takim straszliwym miejscu jak piekło? Ale, kochani, te dwie cechy charakteru Boga, Jego Najświętszej Osoby, są nierozerwalne ze sobą dlatego, że miłość bez sprawiedliwości nie jest miłością. Miłość musi być sprawiedliwa, albo nie będzie jej wcale.

Zanim uda mi się Was przekonać w tym zakresie, warto sobie przypomnieć kilka bazowych kwestii. Otóż nikt z nas raczej nie ma problemu z przyjęciem faktu, że Bóg jest dobry. Już w Księdze Rodzaju Bóg nieustannie widzi, że wszystko to, co On stworzył, jest dobre (por. Rdz 1:1). Św. Jakub definitywnie stwierdza, że „Każde dobro i wszelki dar doskonały przychodzą [do nas] z góry od Ojca światłości, który nie podlega zmianom i kolejnym zaćmieniom. Ze swej woli zrodził nas przez słowo prawdy, byśmy byli jakby pierwocinami Jego stworzeń” (Jkb 1:17-18). Proszę zwrócić uwagę, że pojęcie dobra nierozłącznie łączy się też z pojęciem prawdy. By nam się dobrze o tych pojemnych pojęciach myślało, przyjmijmy dla uproszczenia, że dobro jest zgodnym z Boga wolą, istnieniem, a prawda – jest zgodnością wypowiedzianego słowa (czyli znaczenia danego istnienia) z tym właśnie dobrem. Przykładowo – gdy wypowiadam słowo „jabłoń” określając widziane przeze mnie w tej chwili drzewo, wypowiadam zgodne z prawdą stwierdzenie, mające określone znaczenie, które wskazuje na istniejące dobro przed moimi oczami. Jeśli w tym samym czasie powiem „śliwka”, mimo że dalej będę widział przed sobą jabłoń – to nadam obserwowanej rzeczywistości zniekształcone znaczenie. Dalej będę wskazywał na to, że widzę przed sobą drzewo owocowe, ale będzie to już inny gatunek drzewa owocowego, niż w rzeczywistości. Innymi słowy – po prostu skłamię. Widzimy więc wyraźnie, że kłamstwo jest próbą (celową lub niecelową – to nie ma znaczenia) zniekształcenia rzeczywistości – przypisania jej innego znaczenia, niż w swej dobroci Bóg jej nadał.

I właśnie w tym punkcie dotykamy problemu zła. Zło nie jest przeciwieństwem dobra – lecz jest jego zniekształceniem, ubytkiem, brakiem. Czyniąc zło aktywnie – wystarczy, że na poziomie semantycznym (znaczeniowym) nadam obserwowanej rzeczywistości inne znaczenie, niż ono obiektywnie posiada, i już odchodzę od zasady bycia wiernym dobru. Następnie gdy, przykładowo, dla własnych merkantylnych celów wytniemy całkowicie lasy amazońskie – to w istocie zniekształcimy istniejące obiektywne dobro tej planety. Gdy dla własnych celów kogoś zabijemy, coś komuś ukradniemy, kogoś znieważymy, oszukamy itd. – cały czas mamy do czynienia jedynie z aktywnym niszczeniem obiektywnie istniejącego dobra. Ze złem mamy też zawsze do czynienia w przypadku ułomności, zniekształcenia, ubytku, niekompletności jakiegoś dobra będąc pasywnymi tego zła „odbiorcami”. Czym że jest choroba jak nie brakiem zdrowia? Czym że jest nędza, jak nie brakiem niezbędnych do życia zasobów? Czym że jest żal za zmarłym członkiem rodziny, jak nie poczuciem braku i utraty kogoś o szczególnym dla nas znaczeniu? Przykłady można mnożyć. Tak czy siak – zarówno czyniąc zło aktywnie jak też będąc jego pasywnymi „konsumentami”, - za każdym razem mamy do czynienia ze zniekształceniem (brakiem, ułomnością…) tego, co pierwotnie było czymś prawdziwie dobrym.

Problem w tym, że po grzechu pierworodnym staliśmy się istotami znającymi nie tylko dobro, ale i zło: „Oto człowiek stał się jak jeden z nas, poznając, co dobre i co złe.” (Rdz 3:20). Jesteśmy istotami moralnymi i potrafimy rozróżniać dobro od zła z wrodzoną łatwością. Nawet moja jeszcze niegadająca dobrze dwuletnia córka zdecydowanie wie, kiedy robi coś ewidentnie złego. Przykładowo, nie miała skąd akurat zobaczyć przykładu w postaci wycinania nożyczkami wzorków w zeszycie szkolnym starszego brata. Nie była to przy tym kwestia nieświadomości – bo w przeciwnym razie nie robiła by to rozmyślnie planując swoją „zbrodnię” i perfidnie uciekając z tym zeszytem i nożyczkami do sąsiedniego pokoju, gdzie akurat nikogo, kto by mógł jej w złych zamiarach przeszkodzić, nie było. A więc jako istoty wolne, posiadające określone prawa, musimy względem praw innych ludzi za każdym razem się ustawiać – albo je szanując, albo je naruszając. Prawo własności do zeszytu jest czymś absolutnie zrozumiałym nawet dla dwulatki. Zakładam, więc, że rozmyślne naruszenie owego prawa, a tym samym – naruszenie istniejącego porządku szeroko rozumianego dobra, aktywny wysiłek w celu pomniejszenia ogólnego dobra by zadowolić własne zachcianki – jest dobrze zrozumiałym zjawiskiem nawet tak małym jak moja córeczka dzieciom. Co, więc, się dziwić, że jej starszy brat, odkrywając owo naruszenie własnych praw – reaguje gwałtownym gniewem lub łzami, i odbiera fakt wyciętych wzorków w swoim zeszycie jako ewidentną krzywdę. Zwracając się następnie do mnie ze skargą na zachowanie siostry – domyślnie oczekuje, że ja też będę w stanie zrozumieć, na czym owa krzywda polega. I co ciekawe, ja to naprawdę rozumiem. A więc poczucie sprawiedliwości w przypadku istoty moralnej jest czymś bardzo uniwersalnym bez względu nawet na wiek – posiada ją w równej mierze zarówno dwulatka, jak i siedmiolatek czy trzydziestopięciolatek.

Rozważmy następnie, że w przypadku człowieka mamy do czynienia z istotą nie tylko moralną, posiadającą poczucie sprawiedliwości, lecz także potrafiącą kochać. Miłość w skrócie można zdefiniować jako życzenie komuś dobra oraz aktywne przekazywanie tego dobra komuś, sprzyjanie, by ktoś go właśnie otrzymał. Dlatego przecież istnieje tradycja prezentów świątecznych czy urodzinowych, że w ten sposób chcemy „uzupełnić” dobro innego człowieka, a nie dlatego, że tak się dziwnie zjawisko kulturowe w danym społeczeństwie ułożyło. Bez względu na tło kulturowe – w każdej społeczności ludzkiej istnieje tradycja obdarowywania, jako wyraz życzenia komuś dobra. Dlatego można śmiało powiedzieć, że miłość międzyludzka, jako zjawisko społeczne – jest takim samym faktem, jak i zjawisko odwoływania się do sprawiedliwości. Człowiek chce być kochanym i cieszyć się sprawiedliwością ze strony innych, która to sprawiedliwość powinna szanować jego prawa. Jesteśmy istotami społecznymi, ukierunkowanymi na miłość i sprawiedliwość – i te dwie koncepcje towarzyszą człowiekowi od urodzenia w sposób absolutnie nierozłączny i całkowicie naturalny.

Dlaczego, więc, oczekujemy rozerwania owego związku w przypadku relacji z Bogiem, skoro, jak wiemy, jesteśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo? Klucz do rozstrzygnięcia owej zagadki już się znajduje kilka linijek wyżej. Celowo napisałem, że człowiek chce być kochanym i cieszyć się sprawiedliwością ze strony innych, bo bardzo naturalnie przychodzi nam mierzyć owe rzeczy względem siebie. „On mnie prawdziwie kocha”, „Ona mnie nienawidzi”, „On w tej chwili jest względem mnie zdecydowanie niesprawiedliwy”, „Ona zachowała się względem mnie w porządku” – to są oceny, które my notorycznie wystawiamy w swoim sercu względem innych przy każdym kontakcie międzyludzkim. Jest to jednak perspektywa egoistyczna, nastawiona na to, by coś otrzymywać od innych. A co z postawą autentycznej miłości, kiedy zaczynam się orientować na to, by już nie tylko brać, ale i dawać?

Otóż dbanie o dobro innych również wymaga poczucia sprawiedliwości. Nie jest w porządku, gdy zaczynam dbać o dobro np. moich współpracowników kosztem dobra moich dzieci, albowiem małe dziecko ma większe prawo otrzymywać ode mnie miłość choćby pod koniec dnia roboczego, niż kolega czy koleżanka, którym akurat po prostu chciało się ze mną dłużej pogawędzić. Czujemy, więc, że miłość ma też swój określony porządek, i miłowanie w sposób aktywny – wymaga również rozstawienia pewnych priorytetów. Jezus kochał wszystkich grzeszników – ale nie jest tak, że biegał za każdym przekonując go do własnych racji. Szedł też uzdrawiać tylko tam, gdzie faktycznie napotykał żywą wiarę a już tym bardziej – nikogo nie uzdrawiał na siłę. Co więcej, w trakcie swojej posługi na Ziemi był na tyle sprawiedliwy, że potrafił wstać i udać się do innego miasta, wiedząc, że głoszenie Słowa w tym mieście będzie znacznie ważniejszym z punktu widzenia dobra ogółu, niż uzdrowienie kolejnego dziesiątka ludzi, czekających na niego w kolejce w mieście Jego obecnego pobytu. Ktoś by powiedział – no jak to, Panie Boże, przecież tu tyle kalek jeszcze się zgromadziło, każdy chce jeszcze być uzdrowionym, co Ci szkodzi zatrzymać się jeszcze na jeden dzień? A tym czasem Jezus wstawał i „bezlitośnie” szedł dalej. Czy On tych kalek nie kochał? Oczywiście, że kochał. Ale Jego czas na Ziemi był ograniczony, musiał zadziałać punktowo w określonym momencie, niczym bardzo doświadczony chirurg – i właśnie z powodu życzenia nam wszystkim dobra nie było w Jego działaniu miejsca na „zmiłuj się”. Wycięcie kawałka chorego na raka organu zawsze odbywa się kosztem też zdrowych tkanek tego organu. Poza tym z punktu widzenia nas, przyszłych pokoleń – uzdrawianie czy wskrzeszanie innych akurat ma zdecydowanie mniejsze znaczenie, służąc ewentualnie potwierdzeniem Jego Boskości, ale nie stanowiąc o wartości Jego wcielenia prawie zupełnie. Wszyscy uzdrowieni czy nawet wskrzeszeni przez Jezusa – ponownie się pochorowali i poumierali. Lecz głoszona przez Niego nauka trwa i rozwija się do dziś – i to jest coś, co trudno jest przecenić z punktu widzenia całej historii ludzkości.

A więc miłość i sprawiedliwość idą cały czas w parze – bez względu na to, czy ja coś biorę, czy też daję. Dlatego szczególnie w katolicyzmie mówi się o „ordo caritatis”, czyli porządku w miłości. Nie można być niesprawiedliwym w miłości – bo to ją może wypaczyć do tego stopnia, że przestanie być dobrą. Nie można kochać kogoś na siłę, bo to będzie gwałtem. Nie można prześladować kogoś i narzucać komuś swoją miłość, bo to będzie naruszeniem jego prawa na wolność. Nie można dbać o obowiązki zawodowe lub religijne kosztem życia rodzinnego. Nie można czynić sobie z innego człowieka boga, zastępując tą „miłością” miłość do Boga. Nie można kochać tylko jedno ze swoich dzieci, kosztem miłości do innych dzieci… Przykładów można podać wiele.

Dlatego gdy oczekuję od Boga, że będzie On mnie jedynie kochał, ale nie będzie względem mnie sprawiedliwy – to tak naprawdę źle sobie życzę. Burzę takim oczekiwaniem samą możliwość, by On mnie autentycznie miłował, bo nie może być tak, że ja nadwyrężam Jego miłość do mnie poprzez egoistyczne „widzimisię” co do tego, co jest dla mnie prawdziwie dobre. Pokazuję Jemu tym samym swoją niedojrzałość i brak zaufania – jakobym to tylko ja wiedział najlepiej, co jest dla mnie dobre. Ale w mojej z Bogiem relacji to On jest Wszechwiedzący, nie ja. To On mnie pierw umiłował, nie ja – Jego. To On jest źródłem wszelkiego dobra w moim życiu – nie ja – źródłem wszelkiego dobra w Jego życiu. Nic nie zrobiłem takiego szczególnego w swoim życiu, by On akurat musiał za mnie umrzeć w straszliwym cierpieniu; co gorsza – wcześniej wieloma uczynkami aktywnie niszczącymi Jego dobro we mnie i w moim otoczeniu - wręcz zasłużyłem na Jego potępienie.

Co mi więc, pozostaje? Z punktu widzenia osoby, która bierze, mogę jedynie pokornie przyjąć Jego Sprawiedliwość względem mnie. Bo wierzę tym samym, że będzie to dla mnie najlepszym rozwiązaniem z możliwych. Będąc pokornym względem Jego Sprawiedliwości, nie ustanę jednak pokładać ufności w Jego Miłosierdziu.

Natomiast jako osoba, która daje – mogę przynajmniej próbować odwzajemnić moją miłość do Boga. Mogę z Nim rozmawiać, śpiewać dla Niego, wychwalać Go i cokolwiek czynię – czynić to ku Jego chwale, szerząc na ile potrafię Jego chwałę dalej. Mogę dostrzegać Jego dobro w najbliższych oraz we wszystkim, co mnie otacza, jak też po prostu być takim, jakim On mnie stworzył – opowiadając się po stronie dobra bez względu na okoliczności. Mogę też kochać bliźnich, jak siebie samego. Mam przecież ku temu fantastyczne narzędzie – zwane poczuciem sprawiedliwości. I to właśnie odwołując się do tego poczucia, i dostrzegając łaskę Boga w całym moim życiu – mogę się jedynie w Bogu wzajemnie rozkochać, radując się i dziękując Jemu ze wszystko. Co też niniejszym z przyjemnością czynię.

Szalom! :)


Powrót do bloga