Diabeł na Kremlu się doczekał?

Pozwoliłem sobie przetłumaczyć artykuł Oleksandra Szczerby, byłego ambasadora Ukrainy w Austrii pt. „Diabeł na kremlu się doczekał?”. Przytaczam poniżej ten wspaniały artykuł, który wiele wyjaśnia. Oryginał tutaj: https://nv.ua/ukr/opinion/viyna-rosiji-proti-ukrajini-ukrajinu-pidshtovhuyut-po-peregovoriv-iz-kremlem-ostanni-novini-50346953.html

______________________________________________________
Jak w przypadku każdego wierzącego, moje życie polega na dialogu z Bogiem. Czasem radosnym, a czasem – gorzkim. W czasie wojny raczej gorzkim: „Ależ jak tak można, Panie…” Widok krwawej ofensywy zła i oceanu niewinnych cierpień jest nie do zniesienia. Tak samo jak i dostrzeganie roli kościoła, duchowych przywódców w tej krwawej ofensywie.

Zgaszona latarnia morska
Żyjemy w świecie, w którym globalne zło ma więcej duchowych przywódców, głosów i twarzy niż dobro. Patriarchat Moskiewski przekształcił się w Patriarchat Wojny. Kościół katolicki (w osobie Papieża) solidaryzuje się z ofiarami wojny, ale boi się powiedzieć, kto ją wywołał. Podobnie jak kościoły ewangelickie w Europie. Podczas gdy amerykańscy ewangelicy utknęli we własnych „wojnach kulturowych”…
Armia Ciemności, na czele której stoją rosyjscy gwałciciele, mordercy i rabusie, ma globalny „obóz” duchowych przywódców na całym świecie, których zadaniem jest wytaczanie granicy między dobrem a złem i którzy nie wykonują tej pracy, przynajmniej w kontekście tej wojny. Kościół, który powinien mieć naturalny instynkt dobra i zła, jakoś ten instynkt zatracił. A co dopiero możemy powiedzieć o zwykłych ludziach.
Przypadkowo lub nie (raczej nie), inwazja Putina na Ukrainę na pełną skalę zbiegła się w czasie z globalnym kryzysem duchowym. Ludzkość wróciła z dwuletniej covidowej kwarantanny zmęczona i trochę zdziczała. Wiele kościołów stoi pustych. Aksjomaty moralne i przykazania Boże mają jeszcze mniejsze znaczenie niż wcześniej. Wielu ludzi wolałoby wierzyć w spisek globalistów niż w granicę między dobrem a złem. Unia Europejska, ten wytwór dziejów chrześcijańskiej Europy, ta pierwsza w dziejach ludzkości próba życia zgodnie z Chrystusowymi przykazaniami przebaczenia (historycznego) i pokory (politycznej), oddała pojęcie „chrześcijańskich wartości” do stałej dyspozycji takim postaciom jak Putin i Orbán.

Ukraina a światowy kryzys wiary
To jest kryzys niewiary. Łącznie z niewiarą w siebie. Wiele powiedziano o tym, że Ukraina jest dla Zachodu historyczną szansą na odzyskanie utraconej potęgi. Nieoczekiwanie dla wszystkich (a przede wszystkim dla mnie) w 2022 roku Ukraina stała się dla wielu znakiem nadziei, solą ziemi. Nasze „Mam nadzieję bez nadziei” jak lokomotywa pociągnęła z ciemności ku światłu miliony ludzkich wagoników na całym świecie. Ten epicki dramat, ten cud nad Dnieprem, ten bohaterski opór ukraińskiego Dawida rosyjskiemu Goliatowi przypomniały ludziom, że są rzeczy większe niż próżność. Dobro i zło. Wolność i niewolnictwo. Życie i śmierć.
Ale nadeszło lato 2023 roku, lato pokusy, które może być punktem zwrotnym: albo pociąg pojedzie dalej, ku zwycięstwu Ukrainy, albo ciemność go cofnie. Duchowe wahania zaczęły się także na samej Ukrainie. Chociaż całkiem niedawno, kiedy byliśmy na skraju zniknięcia, wszystko wyglądało inaczej. Teraz pokusa powrotu do znanego Ukraińcom świata sporów i beznadziejności może stać się drugim frontem, na który tak długo czekał diabeł na Kremlu. A wtedy, zamiast zwycięskiego narodu, znów staniemy się narodem, który zajmuje się tylko przetrwaniem.

Czy Ukraina zasłużyła na wojnę?
W tej wojnie chodzi o wiarę. O wiarę żołnierza w zwycięstwo, wiarę Ukrainy w żołnierza, wiarę świata w Ukrainę. To kluczowa linia obrony. Dla Putina i jego armii ciemności nie ma ważniejszego celu niż złamanie tej wiary, sprawienie, aby sól zwietrzała, przekonanie Ukraińców, że zasłużyli na wojnę, a nie zasłużyli na zwycięstwo.

Niewątpliwie, jak każdy inny naród, Ukraina żyje pod uciskiem swoich grzechów – domowych i historycznych. Pytanie o te grzechy jest zasadne. Ale kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem. Właściwie już rzucili – ku aplauzie sporej części ukraińskiego Facebooka. Oczywiście nie ma w tym nic nowego. Poczucie klęski, historycznego załamania jest stuletnim tłem naszej historii. Rozdłubywanie ran to nasza rutyna. Wcześniej było to nieuniknione - bo gdy nie ma zwycięstw, pozostają tylko rany. Teraz ta rutyna jest samobójcza i niewybaczalna. Bo naród ukraiński po raz pierwszy od wielu stuleci otrzymał wreszcie realną szansę na historyczne zwycięstwo.

Wojna już nas zmieniła
Często zadawane jest pytanie: gdzie jest gwarancja, że po wojnie staniemy się inni? A jeśli nie stajemy się inni, to po co to wszystko? Oczywiście historia nie udziela gwarancji. Ale święta wojna Ukraińców o wolność wnosi do naszego życia co najmniej dwa nowe czynniki.
Pierwszym czynnikiem jest bohaterski czyn tysięcy naszych obywateli, którzy oddali życie za Ukrainę. W chrześcijańskiej rzeczywistości ofiara jest kamieniem węgielnym, począwszy od ofiary samego Chrystusa. Na Ukrainie tysiące ukrzyżowano w 2022 i 2023 roku. Ten fakt zmienia wszystko: skalę wartości, ikonostas bohaterów, miarę patriotyzmu, poczucie władzy, język polityczny, język potoczny, poprzeczkę tolerancji dla grzechu.
Drugi czynnik to zwycięstwo, jakiego jeszcze w ukraińskiej historii nie widziano. Obiektywnie Ukraina już wygrała - bo nie bała się potęgi, której bał się i wciąż się boi cały świat. Siła ta złamała zęby o Ukrainę. Ale tak jest w przypadku, gdy „obiektywne” jest mniej ważne niż „subiektywne”.

Druga szansa Goliata
Subiektywnie Ukraina postawiła poprzeczkę jak najwyżej — wyzwolenie od okupantów całej ukraińskiej ziemi. Do osiągnięcia tego celu pozostało jeszcze wiele dni i krwi. Życie ludzkie, pociski, czołgi i drony.
Podczas gdy Ukraina płaci życiem ludzkim, Zachód dostarcza pociski, czołgi i drony. Jest naszym bratem broni. Niemniej jednak jego stosunek do wojny i do samej Ukrainy jest rzeczą dynamiczną. Gdyby Ukraina nie stała się wzorem bohaterstwa, Zachód byłby gotów zaakceptować zarówno zwycięstwo Rosji, jak i zniknięcie Ukrainy. Ale co innego to zaakceptować zwycięstwo niezwyciężonego Goliata, a zupełnie co innego to pozostawić zwycięskiego Dawida samemu sobie. To byłoby nieprzyzwoite i dzikie. I wielkie dzięki dla „kolektywnego Zachodu”, że przyzwoitość, moralność (a poparcie dla Ukrainy – to przede wszystkim przede wszystkim ten czynnik, a dopiero w drugiej kolejności takim czynnikiem jest geopolityka) stały się dla niego wyznacznikiem.
Inna sprawa, jeśli naród, który był inspiracją, skłóci się między sobą i tym samym stanie się rozczarowaniem.
W pierwszym roku wojny nasz zbiorowy duch utrzymywał nas przy życiu. Tylko on może przejść drogę ku Zwycięstwu. Nikt nie powstrzyma naszego postępu, jeśli sami go nie zatrzymamy. Niestety, właśnie to teraz robimy – wracamy do zwykłego samobiczowania i kłótni, pogrążając się dokładnie w tym stanie, na który liczył Putin, rozpoczynając inwazję.

Zaczarowane kręgi
Tak zaczyna się błędne koło. Na froncie jest trudno – dlatego nastroje społeczne się pogarszają – dlatego narastają kłótnie – dlatego Ukraina mniej inspiruje – dlatego Zachód dostarcza mniej broni – dlatego na froncie robi się trudniej. Jedynymi, kto może przerwać to błędne koło, jesteśmy my sami. Bez opuszczania głowy. Bez rzucania sobie niewybaczalnych słów prosto w twarz. Pamiętając, że dziś mamy jednego wroga - tego, który nas zabija.
Zachód ma swoje własne błędne koło. Jego klasa polityczna stoi w rozkroku. Z jednej strony znajdują się radykalni lewicowcy, którzy zbyt agresywnie narzucają swoim społeczeństwom polityczną poprawność i „kulturę winy”. Z drugiej strony znajdują się radykalni prawicowcy, którzy w ogóle nie są zdolni do poczucia winy. W tej rywalizacji między „zbiorowym inkwizytorem” po lewej stronie a „zbiorowym socjopatą” po prawej stronie ani pierwszy, ani drugi nie wygra. Tylko kolektywny Putin wygrywa.
Kremlowski diabeł dysponuje niezawodnymi i długotrwałymi mostkami przerzuconymi do skrajnej lewicy i skrajnej prawicy na całym świecie. W każdym zachodnim społeczeństwie ma swoją prywatną armię – niedawnych antyszczepionkowców, którzy nie wierzą ani słowu z ust swoich rządów. Być może odwołuje się do globalnej fali antyamerykanizmu, której Ameryka albo nie doceniła, albo przegapiła. W końcu może liczyć na wielu dziwaków i marginesów społecznych o różnym pochodzeniu i w dowolnej lokalizacji geograficznej.
I podczas gdy ukraińscy żołnierze kosztem niewyobrażalnych poświęceń wygryzają u wroga swoje kawałki ziemi i okruchy, ten wrogi legion otworzył swój własny front. Lewicowcy i skrajni nacjonaliści na ulicach zachodnich miast domagają się zaprzestania dostaw broni na Ukrainę. Politycy i telewizyjni eksperci wzywają Ukrainę i Zachód do „uznania istniejących realiów” (czyli poddania się).
Proukraińska koalicja na Zachodzie opiera się na normalnych, porządnych, racjonalnych ludziach, których na szczęście jest większość. Ale ta koalicja znajduje się pod rosnącą presją ludzi nieuczciwych, bezdusznych i szczerze głupich. I wygląda to coraz bardziej jak wycinek z filmu o zombie.

Globalna cena ukraińskiego zwycięstwa
Przy całej naszej fiksacji na Ukrainie nawet nie wyobrażamy sobie, jak wiele globalnych procesów uzależnionych jest od wyniku tej wojny. To wojna o definicję dobra i zła, a więc o duszę ludzkości.
Dlatego cały światowy przemysł pracuje nad moralnym zniszczeniem Ukrainy. „Komary bojowe” i „rusofobiczne wirusy” – to były tylko kwiatki przeznaczone dla głupców w Rosji. Teraz rozsiewane są nowe „horrory” - skierowane do głupich ludzi na całym świecie.
W Stanach Zjednoczonych krążą pogłoski o światowej mafii pedofilskiej, która z krwi śmiertelnie przerażonych dzieci wydobywa specjalny rodzaj adrenaliny, co pozwala przedłużyć życie. I czyni to oczywiście w „ukraińskich biolaboratoriach”. Jest też wątek podziemnych fabryk dzieci, w których Ukrainki na taśmociągu rodzą dzieci, rzekomo pod zamówienia z Zachodu. Jest też temat masowej nielegalnej transplantologii. Jest też wątek ukraińskiego neonazizmu. Ta globalna fala brudu skierowanego przeciwko Ukrainie tylko wzbiera. Co będzie dalej - można sobie tylko wyobrażać.

Ukraina przeciwko tym, którzy zwą się Legionem
Każde słowo, każda wskazówka, że coś naprawdę jest nie tak z Ukrainą, będzie dla armii ciemności na wagę złota. Każda oznaka naszej słabości i wewnętrznego sporu będzie radością dla tych, których imię to legion. Zwłaszcza teraz i tej jesieni. Legion wciąż oblega Ukrainę. Jej istnienie wciąż stoi pod znakiem zapytania.
Od 32 lat codziennie narzekamy, że „gorzej niż teraz nigdy nie było”. Tymczasem wokół nas otwierały się nowe biznesy, powstawały nowoczesne kompleksy apartamentów, kupowaliśmy mieszkania, podróżowaliśmy po świecie, posyłaliśmy dzieci na prestiżowe uczelnie. A teraz naprawdę nadszedł czas, kiedy nigdy nie było gorzej niż teraz. Ale paradoksalnie to właśnie teraz (jeśli starczy sił) nie należy posypywać głowy popiołem, tylko zacisnąć zęby i iść do przodu. W przeciwnym razie nie do pomyślenia jest przejście przez tę chmurę ciemności, która zstąpiła na nas i na świat.

Pokusa porażki
Globalna rzeczywistość się zmienia. Bycie dyktaturą nie jest już wstydem. Świat dyktatury legalizuje się na naszych oczach i równa się na Moskwę oraz na inną stolicę na Wschodzie. Świat demokracji i wolności ogląda się na Waszyngton. Ale nawet to może się zmienić, w zależności od wyników wyborów w Stanach Zjednoczonych w 2024 roku. Nie wolno nam zapominać, w jak upiornych czasach przyszło nam żyć.
Mając nadzieję, że nowemu podziałowi świata uda się jeszcze jakoś zapobiec, część Zachodu podsuwa Ukrainie opcję rozmów pokojowych z Rosją — i to też jest pokusa. Liczą na to, że Ukraina „otrzeźwieje” i zgodzi się nakarmić Putina kolejnym kawałkiem ukraińskiej ziemi, wolności i ludności w imię pokoju.
Myślą, że kraj, który jeszcze wczoraj stał jedną nogą w grobie, dziś nie może „przebierać w jedzeniu” i domagać się sprawiedliwości i kary dla morderców. „Żyjesz, a to już cud, więc czego jeszcze potrzebujesz?” Ale wiemy, że Ukraina myśli inaczej. Wskrzeszony z martwych Łazarz nie chce po prostu istnieć.
Myślą, że w 2023 roku bez samolotów i „ATACMS’ów” będziemy zmuszeni negocjować z kremlowskim diabłem. Ale milczą o czymś innym: jeśli teraz się oprzemy i nie ulegniemy pokusie, to w 2024 roku to już oni będą mieć ograniczone możliwości wyboru. Bo co innego iść na wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych z niezwyciężoną Ukrainą, a co innego — z Ukrainą przegraną i zdradzoną. Dlatego z pewnością jest nadzieja. I na pewno nie jesteśmy sami. Przyzwoici ludzie świata są z nami. Z dużym prawdopodobieństwem, wiążąc swoją przyszłość i reputację z Ukrainą, zachodni politycy zrobią wszystko, abyśmy nie przegrali. Najważniejsze jednak by pozwolono nam wygrać.

O miłości
W 2022 roku, kiedy świat już pożegnał się z nami w myślach, a my staliśmy samotnie przed tą mroczną hordą, uratowała nas miłość, którą mieliśmy w sercach. Rzuciliśmy się pod czołgi, zapisaliśmy się do obrony terytorialnej, daliśmy datki i zgłosiliśmy się na ochotnika, bo mieliśmy ją w sercach. Ta miłość miała kolor, dźwięk i nazwę – Ukraina. Nie chcieliśmy się z nią żegnać i powiedzieć „zdrawstwuj” obcej, protekcjonalnej, wypełnionej pogardą imperialnej rzeczywistości, która zawitała na naszą ziemię. Wydaje się, że dzisiaj nasza miłość jest trochę zagubiona w wirze wojennych dni, trudnych wiadomości i niepewnej przyszłości. A jednak utrata jej w ogóle oznaczałaby utratę Ukrainy.
„Teraz pozostają te trzy: wiara, nadzieja, miłość, a z nich największa jest miłość” — pisze apostoł. Nic się nie zmieniło od dwóch tysiącleci. Trzeba wierzyć, mieć nadzieję, a przede wszystkim kochać. Wielu z nas zapewne pamięta wzruszające nagranie z lutego ubiegłego roku. Noc, pusta ulica, przedmieścia Kijowa czekają na okupacyjne czołgi. Nagle ktoś zaczyna grać na trąbce hymn Ukrainy. A martwa ulica eksploduje dziesiątkami głosów – „Chwała Ukrainie!”. To byliśmy my. Prości, niedoskonali, grzeszni ludzie o niespokojnym sercu. Naród, który sto razy uznano za martwy i nieistniejący – i który już po raz setny eksplodował życiem.


Powrót to bloga