Doczesność a wieczność

18.02.2023. W rozmowie z kolegą (którego, jeśli to czyta, - serdecznie pozdrawiam :) uświadomiłem dobitnie, że większość współczesnych tak naprawdę nie wierzy w życie wieczne. To znaczy w najlepszym razie dopuszcza możliwość życia wiecznego, ale tak, żeby autentycznie mieć perspektywę wieczności na wszystko, co się w życiu robi – to nie koniecznie.

Lubię oglądać stare, czarno-białe fotografie skupisk ludzi z pierwszej połowy XX wieku. Przede wszystkim dlatego, że ludzie ujęci na tych zdjęciach – z pewnością już nie żyją. Wszyscy do jednego. Są już w zaświatach, zajęci zupełnie innymi zagadnieniami, niż my z Wami tu i teraz. Część z nich zapewne jest w stanie błogiej szczęśliwości, złączona na zawsze z Bogiem. Część – wciąż tęskni, choć nie jest pozbawiona nadziei, a część - spala się w ogniu pragnienia złączenia z Bogiem, którego to pragnienia już nigdy nie uda się ugasić.

A przecież też przez chwilę tutaj byli. Wpatrując się w te nieżyjące już twarze, łapię siebie na myśli, że przecież oni też oddychali, pragnęli, miłowali, czuli rozczarowanie, zakłopotanie, gniew, frustrację, nadzieję i radość. Czegoś też w życiu się spodziewali, w coś wierzyli. Każdy z nich – niczym mały Wszechświat – nieskończony w swej skończoności, bezgranicznie wartościowy w swej aktualnej bezwartościowości. Ot, garstka pyłu, która posłuszna woli Wszechmogącego Stwórcy, zmaterializowała się na chwilę w tym świecie, by po krótkiej chwili na wieki go opuścić. Pooddychać tymi samymi atomami tlenu, popić te same molekuły wody… I odejść, zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu tak, niby i nie było nigdy takiej osoby. Kto o nim lub o niej teraz pamięta? Kto wie, jakim ona lub on byli? Czego doświadczyli? Tylko Bóg pamięta każdego i każdą. Tylko w Nim wciąż żyje pamięć tego malutkiego istnienia.

Którym to istnieniem jestem też ja. I Ty. A przecież za krótką, naprawdę krótką chwilę – wylądujemy z Tobą tam samo, w wieczności. W zasadzie to już w niej jesteśmy, tyle że jeszcze utrzymuje nas na chwilę na tej planecie ten kawałek starzejącego się i z roku na rok co raz słabszego ciała, w którym Pan Bóg raczył umieścić naszą z Tobą jaźń, i w które tchnął Swojego ducha, dając nam życie. Ducha trzeba będzie Jemu oddać, ciało zostawimy, niczym znoszone ubranie... I zostanie nam tylko jaźń, którą zwiemy duszą, która będzie – przynajmniej do chwili ponownego zmartwychwstania – wszystkim, co posiadamy. A potem Wielki Sąd i już na zawsze – w takiej dokładnie postaci, w jakiej jesteśmy tu i teraz. Niczym na tej czarno-białej fotografii.

No bo kto z nas, wiedząc, że za chwilę ma swój przystanek – rozsiada się wygodnie tak, jakby miał dalej jechać w nieskończoność? Albo kto z nas wiedząc, że za tydzień ma się doświadczyć zwolnienia z pracy, - pracuje tak, jakby miał w tym miejscu wciąż pracować przez wieki? Albo kto, wiedząc, że za chwilę ma wyjść z domu – wciąż leży w łóżku w piżamie? Pomijając bardzo sporadyczne wyjątki – nikt. Nie mniej z jakiegoś powodu wciąż i wciąż żyjemy na co dzień tak, jakbyśmy mieli nigdy nie umrzeć.

Ktoś powie – ale przecież nie da się żyć tak, jakbyśmy byli martwi. Życie to życie, śmierć to śmierć – o czym tu się zastanawiać? I się grubo pomyli. Bo śmierć nie jest zakończeniem życia, tylko przybraniem jego nowej formy. Dokładnie tak, jak nasiono, obumierając, wydaje z siebie piękną roślinę – tak i my będziemy wciąż sobą, tyle że w innym, zupełnie nieoczekiwanym wydaniu. A co to za różnica, w jakiej formie się żyje? Czyż mrówka zazdrości słoniu? Czy lew zastanawia się, dlaczego nie jest bawołem? Wciąż będziemy sobą, to mamy przyobiecane. A jeśli tak, jeśli śmierć to tylko otworzenie nowego rozdziału w dalszym, nigdy nie kończącym się życiu – to dlaczego patrzymy na nią jak na wroga?

Bo stary człowiek nie chce umrzeć. Fajnie jest zwyczajnie żyć, bez dwóch zdań. I dlatego, znając tylko jedną perspektywę i jedną formę – czujemy się przywiązani do niej, jak to wszystkiego, co posiadamy. Tak naprawdę nie wierzymy, że kiedyś umrzemy – woląc cieszyć się życiem tu i teraz i jedynie pochylając się z udawanym zakłopotaniem nad tymi, kogo śmierć na naszych oczach rzeczywiście spotyka. A w głębi duszy nawet w takim razie – cieszymy się, że „to wciąż nie ja”, „jeszcze nie na mnie trafiło”. Może kiedyś. Ale nie teraz.

Taka postawa jest jednak jedynie zaklinaniem rzeczywistości, bezskuteczną strategią ucieczki przed tym, co nieuchronne. Każdy z nas wycierpi w tym życiu, każdemu „się oberwie”, a na końcu – choroba i śmierć, lub, co gorsza, śmierć nagła. I co wtedy? Cóż poczniemy, droga czytelniczko lub drogi czytelniku, kiedy staniemy oko w oko z Nieskończonym?

No bo można zacząć żyć już tu i teraz tym życiem, które chcemy mieć na wieki. Nie trzeba czekać na tę katastrofę dezintegracyjną, którą zwiemy śmiercią, by duch oddzielił się od ciała, a dusza – od ducha. Nie trzeba wcale czekać, albo uciekać, albo okłamywać samego siebie. Wystarczy zdroworozsądkowo spojrzeć prawdzie w oczy, mężnie wyznać przed samym sobą, że się wkrótce umrze, i że równocześnie – będzie się żyło z tą samoświadomością wiecznie. I zacząć w końcu żyć – pełnią życia, ale bez strachu przed śmiercią. Nie udawać, że mnie to nie dotyczy, albo że dotyczy, ale połowicznie, albo że znów nie dotyczy, ale może kiedyś dotknie. Jednym słowem – trzeba się poddać woli Stwórcy, który prowadzi nas od poczęcia, albo i jeszcze wcześniej, do spotkania ze Sobą. Nie stawiać Jemu warunków, nie żądać niczego, nie udawać, nie kłamać. On już dał nam życie wieczne – tu i teraz. Wystarczy go tylko bezwarunkowo i w ufności przyjąć.

Owszem, wymaga to pewnie niejednokrotnie spowiedzi, upokorzenia się. Czasami trzeba też odczarować przed samym sobą sporo rzeczy, przestać wreszcie coś udawać, nosić maskę, odgrywać teatrzyk. Jednym słowem – trzeba przestać przed śmiercią uciekać, tylko trzeba ją z podniesioną przyłbicą spotkać.

Daj że nam, Panie Boże, perspektywy wieczności we wszystkim, co robimy, byśmy traktowali śmierć jako sprzymierzeńca w dążeniu do spotkania z Tobą; jako przyjaciółkę, która, uśmiercając naszego starego, przepełnionego lękiem i trwogą człowieka, przeprowadziwszy przez siebie pozwoliła się z Tobą wrzeszczcie wyraźnie i odważnie spotkać, w pełni nadziei i radości, już tu i teraz. Przecież wcale nie trzeba tak naprawdę umierać, by zacząć w końcu żyć w wieczności. Wystarczy tylko zechcieć spojrzeć na własne życie jak na dar – dar niekończącej się możliwości być z Tobą razem na zawsze. Moja Tęsknoto, Miłości, mój Celu, mój Wybawco…

Pan mój i Bóg mój. (J 20, 28)

Amen.


Powrót do bloga