I znowu o miłości własnej

W środowisku współczesnych chrześcijan bardzo popularną jest narracja o tym, że należy pokochać siebie. Bo przecież nie kochając siebie, nie da się kochać bliźnich, a skoro się nie kocha bliźnich, to nie ma mowy o miłowaniu Boga, nieprawdaż? Tysiące pozycji literaturowych i poradników o miłości własnej (wystarczy wpisać w Google „poradnik jak pokochać siebie”); setki świadectw o tym, jak się siebie nienawidziło, a teraz się kocha; dziesiątki emocjonalnych wideo w temacie (na przykład całkiem świeże wideo Tomasza Samołyka: https://www.youtube.com/watch?v=RwOHnDEbUQ4). Wszystko to podszywa się dość często tezą, że należy patrzeć na siebie oczyma Boga, i wtedy można siebie pokochać.

Rozmyślając nad tą narracją, dostrzegam w niej jednak fałsz. Problem bowiem w tym, że takie postawienie sprawy cały czas koncentruje nas na człowieku, a nie na Bogu. Bóg w dalszym ciągu, również w tej narracji, jest jedynie narzędziem ku temu, by siebie zaakceptować takim jakim się jest; by przestać siebie nienawidzić; by jeszcze raz podkreślić, że skoro Chrystus umarł za nas, to jesteśmy dużo warci; że przecież nie przyszedł w świat by go potępić, tylko by go zbawić; że przecież przyszedł po grzeszników, a nie po sprawiedliwych. Problem więc jest w tym, że używa się tutaj cały czas realnej i bardzo prawdziwej miłości Boga do człowieka ku temu, by wzniecać w człowieku miłość ku sobie samemu. To trochę tak, jakby będąc kwiatkiem myśleć, że deszcz pada na ziemię tylko po to, by mnie podlać; albo trochę tak jakby będąc rybą sądzić, że woda w rzece płynie po to, by można w niej było pływać. Możecie tutaj sami wymyśleć mnóstwo podobnych przykładów, kiedy można w nieskończoność racjonalizować istnienie czegoś jako dowód na własną wartość i wyjątkowość.

Kochani, to wszystko jest jednym wielkim kłamstwem. Bóg jest Miłością, lecz Jego Miłość nie istnieje po to, by nam było dobrze – ona po prostu jest. Boże Miłosierdzie nie istnieje dlatego, żeby służyć naszemu zbawieniu: ono zwyczajnie jest. Bóg jest pełen doskonałej Miłości, dobroci i Miłosierdzia nie dlatego, że to służy człowiekowi – On po prostu taki jest. Owszem, Słowo Boże jest wypełnione miłością i miłosierdziem do grzeszników. Ale to nie grzesznicy w tej historii są ważni, tylko Bóg. Ja jestem grzesznikiem, i sam z siebie jestem nicością. Nie mogę się nadziwić Bogu, który mnie pokochał, ale uznając Jego naturę i ufając Jemu, również odwzajemniam Jemu Jego Miłość. Jednak to nie jest tak, że świat się kręci w tym układzie wokół mnie: to Bóg i Jego Miłość są tutaj najważniejsze, ja nie odgrywam w tym układzie prawie żadnej istotnej roli. Sam z siebie nic nie mogę i nie potrafię; wszystko, co we mnie cenne – pochodzi od Boga i Jemu należy.

I jeśli wciąż nie wierzycie, że to nie miłość do siebie jest w tych naszych rozterkach problemem, tylko miłość do Boga, to proponuję przeprowadzić prosty test. Otóż posłużmy się w dalszym ciągu Google jako prostym narzędziem statystycznym i zobaczmy, ile wyników generuje hasło „jak pokochać siebie”? Odpowiedź brzmi: 5 960 000 wyników. A ile wyników generuje hasło „jak pokochać Boga”? Odpowiedź brzmi: 392 000 wyników. Tak więc przynajmniej w oparciu o wyszukiwarkę Google można śmiało powiedzieć, że współczesny człowiek 15 razy bardziej pragnie kochać samego siebie, niż Boga. A skoro tak, to jednak to nie miłość do samego siebie jest dla współczesnych problemem. Pomyślcie o tym następnym razem, kiedy usłyszycie po raz kolejny nawoływanie ku temu, by pokochać samego siebie.

Szalom.

Powrót do bloga