III Wojna Światowa

Zabieram się do pisania tego artykułu bez przyjemności. Będzie ciężko, a co gorsza – będzie to dotyczyć nas wszystkich. Nie mogę jednak nie pisać, ponieważ dostrzegam, jak duży jest brak rozumienia i naiwności w przedmiocie tego, co się właściwie na świecie dzieje i co nas czeka dalej.

 

Tytułem wstępu zapytam, czy ktoś z Was grał w Cywilizację Sida Meiera? Kultowa seria gier i zdobywca licznych nagród nie bez powodu jest uznawana za jedną z najważniejszych strategii komputerowych w historii. Jeśli ktoś nie grał lub nie pamięta, to wspomnę jedynie, że zwycięstwo w tej grze zapewniane było przewagą kulturową, technologiczną (naukową), bądź też wojskową. Oczywiście, wszystkie trzy składowe wzajemnie się uzupełniały i przenikały: bez rozwoju technologii w pewnym momencie nie dało się już zapewnić własnej cywilizacji bezpieczeństwa w wymiarze wojskowym; a bez rozwoju kultury w pewnym momencie przestawał być możliwym rozwój technologiczny. Najlepiej rozwijały się te cywilizacje, które zapewniały harmonijny udział wszystkich trzech komponentów. Była to oczywiście tylko gra, lecz odzwierciedlała ona pewną mądrość dziejową, opartą o wiedzę z zakresu historii, kulturologii, ekonomii oraz socjologii. I myślę, że właśnie znaleźliśmy się jako ludzkość w kolejnym punkcie zwrotnym, kiedy ta mądrość będzie mieć przełożenie i nasze z Wami życie.

 

Przenosząc się bowiem ze świata gry w świat realny, nad globalną szachownicą zawisło już kilka chmur burzowych, które będą powodować jak lokalne wyładowania tak i potężne burze w kolejnych dziesięcioleciach. Oto one:

1.     Bez względu na światopogląd i tło kulturowe – wszyscy chcemy żyć w dostatku. O własnym mieszkaniu, samochodzie i najnowszym modelu smartfona wszyscy mieszkańcy globu marzą w podobnym stopniu. Kamieniem węgielnym cywilizacji jest kapitalizm i teoria Adama Smitha o nieograniczonych ludzkich potrzebach. Pogoń za pieniędzmi oficjalnie stała się podstawową siłą napędową postępu. „Chciwość pieniędzy” (1 Tm 6:10) w różnych odmianach jest podstawowym motywem działania dla człowieka chodzącego do pracy czy to w Chinach czy w Stanach, aż po rząd wielomilionowego państwa. Produkt Krajowy Brutto jest najważniejszym bożkiem współczesności. Nastroje gospodarcze, giełdowe i społeczne są wprost skorelowane z poziomem PKB. To PKB decyduje o przynależności do najważniejszych państw świata (G7, G20), i to PKB decyduje o tym, czy dany kraj jest ogólnie uznawany za „kraj trzeciego świata”, „kraj rozwijający się” lub „kraj rozwinięty”. Pozostałe bożki z hedonistycznego panteonu nowożytnych bóstw mają znaczenie wtórne.

2.     Liberalna demokracja, która zgodnie z przewidywaniami Francisa Fukuyamy w latach 90-ch XX wieku miała odnieść druzgocący sukces, oznaczający dosłowny koniec historii, jak się okazało, nie jest jedynym modelem ustroju społecznego, którym różne społeczeństwa chcą podążać. Wiele narodów woli bowiem przewidywalność i poczucie bezpieczeństwa kosztem własnej odpowiedzialności. Nie pomaga w tym zakresie ani własny przykład liberalnej demokracji, eksportowany przez hollywoodzkie filmy na cały świat, ani przymus wojenny, jak to było w Afganistanie czy Iraku. Nie jest też tak, jak naiwnie czy wręcz głupio sądzą tacy myśliciele jak Yuval Noah Harari, że już „przezwyciężyliśmy” wojnę, choroby i głód, co otwiera nam drogę ku ostatniemu niedosiężnemu owocowi z drzewa życia w postaci nieśmiertelności. Owszem, w ciągu ostatnich dziesięcioleci ograniczono liczbę umierających z głodu, ale całkowicie tego zjawiska nie wyeliminowano. Wojny – co najmniej o charakterze lokalnym – toczą się cały czas. A i ludzie, choć nie umierają już milionami wskutek chorób infekcyjnych, to wciąż umierają milionami wskutek innego rodzaju chorób. Wystarczy odrobina realizmu by zrozumieć, że przeciętny mieszkaniec globu wcale nie podziela optymizmu pana Harari’ego. Średniostatystyczny Chińczyk, Brazylijczyk lub Hindus też nie wiele rozumie pod pojęciem „liberalnej demokracji”, gdyż dla niego ten zlepek słów dosłownie nic nie znaczy i nijak nie pomaga w codziennej walce o lepszy byt.

3.     Globalny żandarm w postaci Stanów Zjednoczonych Ameryki dostaje zadyszki i słabnie. Stany Zjednoczone, trawione przez liczne problemy wewnętrzne na arenie międzynarodowej odnoszą ostatnio porażkę za porażką (wspomniane już wycofanie się z Afganistanu, de facto utracony Irak, brak przełomu w Syrii, niezdecydowanie względem Rosji, kontynuujący badania nuklearne Iran, rzucające wyzwanie względem Taiwanu Chiny, wzbierająca globalna fala antyamerykanizmu… Listę problemów administracji amerykańskiej można wymieniać długo).

4.     No i wreszcie erozja wartości kulturowych zachodniego świata, który utracił swoją chrześcijańską tożsamość na rzecz post-modernistycznego, zlaicyzowanego społeczeństwa, które jest już społeczeństwem rozleniwionym i żyjącym jeszcze w pewnym śnie o wolności, lecz mylące wolność z permisywizmem; które to społeczeństwo jest społeczeństwem nie znającym moralnych granic innych, niż poszanowanie dla wzrostu PKB oraz dyktatury tolerancji (piękny wykład na ten temat wygłosił swego czasu Greg Koukl tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=KG_R9e60Wp4&t=257s).

 

Co więc mamy w wyniku takiej konfiguracji wyżej określonych czynników? Otóż z jeden strony mamy uformowane przepływy pieniędzy i kapitału kontrolowane od dekad przez słabnącą liberalną cywilizację Zachodnią (dla uproszczenia nazwijmy państwa wchodzące w skład tej grupy Globalną Północą). Z drugiej strony mamy grupę państw autorytarnych (a nawet totalitarnych), co raz śmielej sięgających po swój większy udział w przepływach pieniędzy i kapitału (państwa wchodzące w skład tej grupy nazwijmy dla uproszczenia Globalnym Południem). Państwom Globalnej Północy przewodniczą Stany Zjednoczone Ameryki, dążące do zachowania status quo, utrzymania dolara jako podstawowej waluty do rozliczeń i dotychczasowej kontroli morskich szlaków handlowych. Państwa Globalnego Południa choć próbują grać niezależnie, tak czy siak jednoczą się wokół totalitarnych i potężnych Chin, dążących do odebrania Stanom Zjednoczonym roli lidera na polu rozliczeń walutowych czy kontroli szlaków handlowych. Globalna liberalna Północ mierzy siły z globalnym autorytarnym Południem. Wolność i kreatywność versus poddanie i odtwórczość. Który model okaże się bardziej efektywnym w pogodni za pieniądzem?

 

Kiepskość sytuacji potęguje fakt, że nie ma w tej wojnie łatwych i szybkich rozwiązań. No bo jakim ma być zwycięstwo? Nikt na świecie w tej chwili nie jest w stanie określić celu politycznego trwającej już walki. A przecież wojny zaczynają i kończą politycy. Jeśli aktualnie nie mamy jasnego celu w postaci ustanowienia nowego ładu światowego, to też jeszcze sporo czasu poświęcimy na jego odnalezienie. I jeśli ktoś myśli, że tego typu problemy będą rozwiązywać się szybko – to niech spojrzy na trwającą już od prawie dwóch lat pełnowymiarową wojnę na Ukrainie (która przecież została poprzedzona ośmioletnim konfliktem na Donbasie). Czy z tej perspektywy ktoś jeszcze wierzy w możliwie szybkie zakończenie opisanego konfliktu? A może są wśród Was tacy, którzy wierzą w szybkie pokonanie Hamasu przez Izraelczyków? A może niektórzy z Was sądzą, że kilka lotniskowców Stanów Zjednoczonych szybko i zdecydowanie powstrzymają nacisk Chin na przejęcie Taiwanu i kluczowych szlaków handlowych w basenie Morza Południowo-Chińskiego? Jeśli tacy wśród Was są, to muszę Was rozczarować. Trwałość rozpoczętego konfliktu jest funkcją, która wprost zależy od skali osłabienia globalnej Północy i wzrostu siły globalnego Południa. Im słabsza cywilizacja Zachodu i im mocniejsze i bardziej zdeterminowane globalne Południe, tym dłużej wszystko potrwa. I niestety nie da się wyniku opisywanej walki w tym momencie przewidzieć. Najgorsze, że wcale nie jestem pewien, że jako mieszkańcy Polski, wchodzący w skład sojuszu północnoatlantyckiego, „zwyciężymy”.

 

Bo zobaczmy jeszcze, jaki jest poziom wyjściowy obu stron rozpoczynających walkę. Poszerzając kraje NATO o Irlandię, Szwecję, Finlandię, Ukrainę, Australię, Nową Zelandię, Japonię i Koreę Południową, mamy następującą siłę:

- w kontekście demografii: 1,2 mld ludności, w kontekście PKB: 32,4 bln USD (około 45% poziomu światowego), w kontekście wszystkich wydatków na obronę: do 1,5 bln USD rocznie.

Na drugiej szali mamy Chiny, Rosję, Białoruś, Północną Koreę oraz Iran, jako liderów już teraz rzucających rękawicę Zachodowi; ale też mniej zdeterminowane Indie, prawie wszystkie kraje Afryki, pasmo centralno-azjatyckich autorytaryzmów, większość krajów arabskich… Siła przeciwników szacowana jest:

- w kontekście demografii: na około 5,5 mld ludzi, w kontekście PKB: 24,5 bln USD (około 34% poziomu światowego), w kontekście wszystkich wydatków na obronę: około 0,7 bln USD rocznie.

 

Tak więc jako przedstawiciele Zachodu za przeciwników mamy prawie 5-krotnie większą ludność przy „tylko” (lub „aż”?) około ¾ „naszej” potęgi gospodarczej i połowie mocy naszego budżetu obronnego. Równocześnie instytucjonalnie nie jesteśmy mocni. Demokracja ma tę zasadniczą wadę, że systemowo jest bardzo podatna na populizm. Podczas gdy politycy globalnej Północy muszą cały czas zabiegać o względy wyborców i starać się im przypodobać, politycy globalnego Południa mogą podejmować swoje decyzje bez konieczności konsultacji publicznych. Zachód jest toczony przez wewnętrzne sprzeczki oraz ambicje poszczególnych uczestników. Czy Niemcy tak naprawdę są sojusznikiem Stanów? Czy Brytyjczycy potrafią się zjednoczyć z Francuzami? Czy Polacy patrzą w tym samym kierunku co Włosi? A jak określić w tym kotle pozycję Turcji lub Węgier? Po czyjej ostatecznie stronie należy zakwalifikować Brazylię lub Arabię Saudyjską? Pytań jest więcej niż odpowiedzi. A punktów zapalnych tylko przybywa.

 

Nałóżmy na to jeszcze brak skutecznych instytucji ponadnarodowych (ONZ już dawno powinniśmy rozszyfrowywać jako Organizację Narodów Zaniepokojonych, gdyż gradacja stopnia zaniepokojenia to wszystko, na co ONZ aktualnie stać); zmieniający się klimat już teraz powodujący szereg kataklizmów w różnych częściach świata; rozpoczętą wędrówkę ludów z Afryki i Bliskiego Wschodu do Europy; europejską biurokratyzację i zabijanie własnej gospodarki w postaci samotnej walki z wiatrakami zwane dla niepoznaki programem „Fir for 55” czy „Zrównoważonym rozwojem” no i mamy gotowy przepis na porażkę. Tym bardziej, że tak naprawdę nawet nie wiadomo, na czym ta porażka ma ostatecznie polegać. Żaden polityk na Zachodzie nie zadał sobie trudu by owe zwycięstwo lub porażkę zdefiniować. Nie znajdziemy takiej definicji również w ostatnim przemówieniu prezydenta Josepha Bidena do narodu. Idziemy siłą rozpędu nie wiadomo dokąd i po co. Podświetlamy nasze budowle w kolorach narodowych kolejnego państwa dotkniętego aktem terroru. Przyjmujemy we własnych domach uchodźców z Ukrainy i dodajemy flagi ukraińskie na tramwaje, by po chwili na fali zmęczenia tematem jednak tych uchodźców pożegnać, a flagi – pozdejmować. Wrzucamy sobie awatarki z lwem Judy na Facebook... I po to tylko, by za chwilę dalej zająć się swoimi codziennymi sprawami, przy okazji obwiniając służby danego kraju za nieudolność w zapobieganiu kolejnych zbrodni, selektywnie zamykając rynek przed towarami z niewygodnego państwa lub krytykując nadmierną eskalację i współczując Palestyńczykom. Tak naprawdę nie mamy planu radzenia sobie z tym wszystkim, co nadchodzi. Jesteśmy reaktywni, nie tworzymy aktywnie agendy dnia na arenie międzynarodowej. Nasza zachodnia chrześcijańska misyjność została dawno zapomniana i zastąpiona wstydliwym wspomnieniem o kolonializmie; nasza chrześcijańska tożsamość – zamieniona na bliżej nieokreślony humanistyczno-tęczowy zlepek post-chrześcijańskich wartości; osadzona w zdrowym rozsądku chrześcijańska demokracja jest już systemowo zastępowana na bezprawne rządy licytujących się w rozdawnictwie populistów. Quo Vadis, Zachodzie?

 

Zbierając to wszystko w jedną całość: weszliśmy w okres dziesięcioleci wojen małych i dużych, których głównym zadaniem będzie ściąganie kołdry z w miarę komfortowo ulokowanych krajów globalnej Północy przez kraje globalnego Południa. Odwracamy się od globalizacji w kierunku izolacjonizmu, zamykamy granice, wprowadzamy cła oraz sankcje, zaczynamy samodzielnie walczyć o przetrwanie. Duch solidarności i pomocniczości wyparował. Gdzie w tym wszystkim losy każdego z nas i naszych dzieci?

 

I niestety, w przeciwieństwie do słynnej gry „Cywilizacja”, w budowanej przez nas cywilizacji zwycięzców nie będzie. Nie będzie tak, że wygra Ukraina albo Rosja. Nie wygra Izrael albo Hamas. Nie wygrają też Stany albo Chiny. Rozstrzygnięcia tutaj nie będzie, bo o ile nie odwrócimy się na całym globie od pogoni za pieniędzmi i własnymi ambicjami, spokoju nie zaznamy. Pozostaję przy tym realistą i wiem, że takiego odwrotu nie będzie. Skażona przez grzech pierworodny ludzka natura bardziej skłonna jest brać niż dawać. Bo „Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie” (Łk 16, 13). I właśnie dlatego, że na całym globie wolimy uganiać się za pieniędzmi, służąc tak naprawdę Mamonie - będziemy wszyscy musieli przeżyć urządzony przez własną chciwość globalny kryzys w postaci III Wojny Światowej. Na poziomie indywidualnym tylko przyjęcie łaski Boga jest w stanie każdego z nas odmienić i zwrócić ku Bogu. Skutki jednak tego, co już trwa, dotkną każdego.

 

Szykujmy się więc bracia i siostry w Chrystusie na trudny czas. Niech każdemu z nas starczy mądrości, roztropności i wytrwałości na nadchodzące lata zmagań o naszą z Wami wolność. Bo tylko dusza wolna od chciwości i materializmu, - może w istocie zaznać Bożej miłości, radości i ukojenia. Niech Bóg nam wszystkim w tym uwolnieniu pomaga.

 

Szalom.



Powrót do bloga