Kiedy skończy się wojna?
Jeśli ktoś się zastanawia, kiedy ta wojna się skończy, to chcę zapewnić, że nie prędko. To, co zaczęło się w lutym 2014 od aneksji Krymu na poziomie wyłącznie regionalnym, jako pewna nie dotycząca całego globu błahostka i jako konflikt wyłącznie Ukraino-Rosyjski, osiem lat później przestało być kwestią regionalną i już jest kwestią globalną. I potrwa to jeszcze przez co najmniej lata, jeśli nie dziesięciolecia. I oto dlaczego.
Po pierwsze, swego czasu konflikt regionalny pomiędzy Serbią oraz Austro-Węgrami też był wyłącznie konfliktem regionalnym i na początku też można było patrzeć na niego jak na pewną błahostkę z punktu widzenia geopolityki. Miał on w sobie jednak zarzewie konfliktu globalnego, gdyż w ramach tego konfliktu zbyt dużo interesów było wtedy już nie do pogodzenia na politycznej mapie świata. Poszczególne państwa zaczęły się niczym cząsteczki w płynie akumulatorowym polaryzować i zajmować stanowiska – dodatnio naładowane ciążyły do ujemnej anody, ujemnie naładowane – do dodatniej katody. Ostatecznie każde państwo wtedy zajęło jakieś stanowisko i stopniowo przyłączyło się do wojny będąc albo tak zwanymi Aliantami, albo „Państwami Osi”. Skutkowało to pełnowymiarowym wybuchem I Wojny Światowej. Analogicznie, kiedy w 1938 r. Hitler najpierw zaanektował Austrię, a potem wysunął pretensje o czeskie Sudety, przecież też wydawało się, że to tylko błahostka o znaczeniu co najwyżej regionalnym. Ale dość szybko okazało się, że poza Sudetami jegomość z wąsikiem życzy dla siebie jeszcze inne tereny, ot choćby polski Gdańsk. Po 1 września 1939 r. ruszył więc pełnowymiarowy proces polaryzacji państw, i ostatecznie każde musiało zająć jakieś stanowisko: albo być sojusznikiem z III Rzeszą, albo być przeciwko niej. Czym to się skończyło, wszyscy wiemy. Różnica między I Wojną Światową a II Wojną Światową była głównie w skali: w II Wojnie wzięło udział dużo więcej państw. Analogiczną sytuację mamy teraz, i jeśli ktoś się łudzi, że za Wschodnią granicą jeszcze parę miesięcy postrzelają, a potem wszystko wróci do normy, to się naprawdę grubo myli. Bo opisywany przeze mnie „proces polaryzacji” już trwa w najlepsze, państwa się określają po czyjej stronie konfliktu są, i różnica między dniem dzisiejszym a II Wojną Światową jest tylko w tym, że w opisywanym procesie obecnie bierze udział jeszcze więcej państw, niż w trzeciej dekadzie XX wieku.
Po drugie, choć w I Wojnie Światowej konflikt nie miał wyraźnego podłoża ideologicznego, w II Wojnie Światowej wiadomo już było, że ideologiczne walczy się przede wszystkim z narodowym socjalizmem i faszyzmem. Który ostatecznie padł pod naciskiem wchodzącego w okres liberalnego rozwoju zachodniego kapitalizmu i sowieckiego komunizmu. I właśnie ten, nierozliczony w pełni sojusz liberalnego Zachodu i totalitarnego Związku Radzieckiego, jest ideologicznym podłożem aktualnie trwającego konfliktu. Bo to, co nie zostało zrobione w 1945 roku na konferencji w Jałcie, kiedy to zmęczeni wojną zachodni alianci woleli już „machnąć ręką” na totalitarne zakusy Stalina względem Centralnej i Wschodniej Europy, właśnie wciąż odpokutowujemy teraz. Bo i owszem, choć wydawało się, że wraz z upadkiem Związku Radzieckiego „zwyciężyliśmy”, w 2022 roku oficjalnie już weszliśmy w okres wojny lub nawet serii wojen pomiędzy liberalnymi demokracjami a rynkowymi autokracjami, które dziedziczą najgorsze cechy totalitarnych reżimów XX wieku. Przypomnijcie sobie, jak już wcześniej zmagaliśmy się na tym polu choćby pod względem tego, kto sobie lepiej poradzi z pandemią COVID-19, jak zarówno Putin jak i towarzysz Xi chwalili się przed całym światem, że jednak ich „zamordystyczny” model radzenia sobie z tego typu sytuacja kryzysową jest dużo bardziej skuteczny i efektywny. Owo „sprawdzam” trwa też teraz na polu walki w Ukrainie. Owa rywalizacja nigdzie też nie zniknie przy konflikcie wokół Taiwanu. Będziemy musieli być albo za rynkowym autorytaryzmem, albo za liberalną demokracją. I myślę, że nawet takie, wydawałoby się, neutralne państwa, jak Indie, RPA czy Argentyna, ostatecznie będą musiały się opowiedzieć po czyjej stronie ideologicznie się znajdują. Bo neoimperialistycznej mieszaniny w głowach Rosjan nikt nie jest w stanie cofnąć. Ludzie tam aktualnie naprawdę myślą i zachowują się, jak Niemcy w czasie II Wojny Światowej. Dopóki idea wolności nie przezwycięży w tych tęgich głowach niewolniczego myślenia, będziemy musieli z nimi walczyć. Bo tak jak psa, który szarpie za nogę nie da się ignorować, tak też nie będziemy mogli ignorować Rosji i całej plejady państw autorytarnych w najbliższej przyszłości.
Po trzecie, przypominam, że reżim na Kremlu wyraźnie się określił ze swoimi żądaniami. Mianowicie, chce powrotu Federacji Rosyjskiej do granic Związku Radzieckiego roku 1991 i cofnięcia granic i wpływów NATO do granic sprzed roku 1997. Równocześnie wprost powiedział i udowodnił, że ludobójstwo stojących na drodze do realizacji tego celu narodów, takich choćby jak Ukraińcy, jest dla niego całkowicie dopuszczalnym narzędziem w realizacji tych celów. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że zbrodnie przeciw ludzkości i systemowe łamanie praw człowieka będą prawdziwym znakiem rozpoznawczym reżimów autorytarnych, które już uczestniczą lub za chwilę się przyłączą do III Wojny Światowej, takich jak Rosja, Chiny, Iran czy Korea Północna.
I po czwarte, tego typu globalne porachunki są bardzo kosztownymi imprezami i już wszyscy za tę dzisiejszą aktualny płacimy, czy to się komuś podoba, czy nie. Płacimy i będziemy płacić w ramach galopującej inflacji, podwyższonych stóp procentowych, w ramach mniej lub bardziej odczuwalnego spowolnienia gospodarczego lub recesji. Najgorsza sprawa, że płacimy i będziemy płacić również ludzkim zdrowiem i życiem. Przypominam, że w wojnie na Ukrainie już giną i są ranni polscy ochotnicy. A 15 listopada 2022 r. o 15:40 zginęło dwóch cywilów po polskiej stronie granicy. Nie łudźmy się, że na tym się skończy. Taka jest logika tego typu konfliktów i nie dostrzegam niczego, co by wskazywało, że tym razem będzie istotnie inaczej.
Nie chcę jednak brzmieć jak trąba anioła zagłady. Tak, wojna już trwa i trwać będzie. Ale też sądzę, że jest promień nadziei. O ile chcemy, by zapanował pokój, będziemy musieli się przestawić i chwilowo się przyzwyczaić do bardziej zmiennego, droższego i mniej wygodnego życia. Jednak to nie potrwa wiecznie. Trzeba bardziej zacząć cenić możliwość przeżycia kolejnego dnia. Trzeba może nieco mniej gonić za przyziemnymi sprawami, a bardziej zacząć cenić miłość, rodzinę, najbliższych. Będziemy oczywiście szukać szczęścia, a widmo globalnej wojny – owszem, będzie, ale posłuży ostatecznie ku temu, by ludzie się odwrócili od własnego egoizmu. Wierzę, że tak będzie, bo tak też już wcześniej bywało. Nihil novi sub sole. Zwrócimy się ostatecznie ku dobru i pokojowi. Jednak to na poziomie każdego z nas trzeba będzie o tym zadecydować, już tu i teraz. Nikt za nas tej roboty nie zrobi. A czy po drodze trzeba będzie całkowicie najechać reżim na Kremlu? Czy trzeba będzie bronić też polskie niebo i ziemię przed zakusami oszalałych neoimperialistów? Czy będziemy musieli podejmować szereg trudnych decyzji? Pewnie i trzeba będzie. Damy jednak radę.
Życzę tym samym Państwu pokoju i spokojnego trwania przy swoim. Życzę nie poddawania się na paniczne nastroje, nie działania pod wpływem pół-prawd, pół-kłamstw i dezinformacji szerzonej przez trolli wiernych autorytaryzmowi, tylko wbudowania tej ogólnej wizji trwającej wojny w swoje życie. Życzę też większego zaufania do siebie nawzajem. Tylko razem to przetrwamy, każdy na swoim stanowisku i zgodnie ze swoją rolą społeczną.
Szalom!
Powrót do bloga