Nacjonalizm a relacje Polski z Ukrainą

Szanowni,

 

Pozwólcie, że popełnię krótki felieton godzący w nacjonalizm. Z góry więc przepraszam wszystkich nacjonalistów (nie mylić z patriotami) za niemiłe doznania, ale postaram się być konstruktywny w swojej krytyce.

 

Przede wszystkim: dlaczego nie lubię nacjonalizmu? Bo jest on gloryfikacją nacji, uznawaniem jej za coś ewidentnie lepszego i stawianiem jej na pierwszym miejscu. Nacjonalizm to czynienie sobie bożka z etnosu i detronizacja Boga jeśli chodzi o priorytety w życiu doczesnym. Nacjonalizm ma własne "pomysły" na miejsce i rolę Boga w historii i wbrew pozorom nie jest to zjawisko znane tylko w tej nowoczesnej historii. Podobnie jak zeloci mieli swoje pomysły co do tego, jak Mesjasz ma ich tak naprawdę wyzwolić i poprowadzić, tak właśnie współcześni nacjonaliści również instrumentalnie traktują Boga i wyznaczają Mu jedynie pewne miejsce w historii - miejsce, z którego Bóg ma za "zadanie" jedynie wspierać rozwój danego etnosu, zgodnie z filozofią nacjonalizmu.

 

Drugą wadą nacjonalizmu dla mnie jest to, że on całkiem wymiernie niszczy relacje międzynarodowe. I tak samo jak nikt z nas nie chce mieć do czynienia z zadufanym w sobie sąsiadem, który prześladuje tylko własne interesy w przypadku mieszkania czy domu, tak trudno jest mieć do czynienia z nacjonalistycznym rządem tego czy innego kraju. Kierowanie się wyłącznie swoim interesem w relacjach ostatecznie zniszczy każde relacje. I nie, nie jestem romantykiem, który wierzy, że relacje międzynarodowe koniecznie muszą bazować na przyjaźni, solidarności, pomocniczości i tak dalej. Ale na koniec dnia za relacją – również międzynarodową – stoi konkretny człowiek. I nie bardzo rozumiem, dlaczego w relacjach Kowalskiego z Iksińskim jednak spodziewamy się domyślnie wzajemnego szacunku i życzliwości, a w relacjach na przykład Polaka z przedstawicielem jakiejkolwiek innej nacji - mielibyśmy się takiej postawy nie spodziewać. Zgaduję, że Jezus nie bez powodu pokazał miłość do bliźniego właśnie przez pryzmat relacji Żydów z Samarytanami.

 

Ale zostawmy te teoretyczne rozważania i przejdźmy do praktyki. Wyznacznikiem stanu nacjonalizmu mogą być znani publicyści. Polskich konserwatywno-nacjonalistycznych publicystów śledzę czasami na równi z publicystami lewicowo-liberalnymi w tym samym celu: by sprawdzić samopoczucie u tych pacjentów, którzy choć nie poddali się akurat ze swoimi ideologiami jeszcze hospitalizacji, ale gdyby im temperatura wzrosła, to już by takowej potrzebowali. Innymi słowy: śledzę nastroje radykalne, bo są one dla mnie wyznacznikiem stabilności polskiego społeczeństwa i tego, w którym kierunku ono w ogóle zmierza. Mówię tu o publicystach pokroju Rafała Ziemkiewicza, Stanisława Michalkiewicza, Artura Bartoszewicza czy Witolda Gadowskiego. Otóż tacy właśnie publicyści ostatnimi czasy zgodnie powtarzają, że interesy Polski oraz Ukrainy są sobie wzajemnie sprzeczne. Zwłaszcza to ostatnie z wymienionych nazwisk moim zdaniem wręcz urosło już do miana ukrainofoba tytularnego: gdyż by wysłuchać kolejnej wypowiedzi Pana Witolda na temat Ukrainy, muszę z góry przygotowywać swoje uszy na torturę. Prawdę mówiąc, w przypadku tej osoby nie mogę się nadziwić niezgłębionym pokładom ukierunkowanej na Ukrainę jadowitości, którą z kolei można uzasadniać zapewne jedynie takim a nie innym nazwiskiem.

 

Dość jednak tych złośliwości ad personam i przejdźmy do meritum. Najpierw jako ekonomista o gospodarce. Liczby niech mówią same za siebie:

⁃           Najbardziej kompleksowe szacunki WEI według danych na koniec lipca 2023 r. (Kompendium polskiej pomocy dla Ukrainy, publikacja w listopadzie 2023) mówią o wartości udzielonej pomocy narastająco około 96,3 mld zł (3,2% polskiego PKB). Pomoc ta uwzględnia zarówno wymiar wojskowy, jak i biznesowy czy społeczny (zasiłki dla uchodźców, pomoc medyczna, zakwaterowanie a nawet kanapki na dworcach itp.);

⁃           Stanem na III kwartał 2023 r. w Polsce przebywało około 2,1 mln etnicznych Ukraińców (gazetaprawna.pl), z czego ok. 40% to migranci przedwojenni, do których też należę (0,84 mln), a ok. 60% (1,26 mln) to uchodźcy po 2022 r. (raport Departamentu Statystyki NBP); minimum 300 tys. od ogółu to dzieci (bankier.pl), z czego polskim systemem edukacji objęto ok. 180 tys. z nich (MEN);

⁃           Pracujących Ukraińców jest 750 tys. (ZUS), każdy z których średnio miesięcznie zarabia 3,5 tys. zł netto (4,6 tys. zł brutto) (money.pl);

⁃           A zatem Ukraińcy co miesiąc wpłacają ok. 750 mln zł do ZUS oraz około 114 mln zł jako PIT do US;

⁃           W zdecydowanej większości Ukraińcy korzystają z programu 800+ jajo podstawowego wsparcia finansowego (dane NBP); zakładając, że każde dziecko z Ukrainy w Polsce otrzymuje 800+, to na ten cel państwo Polskie wydaje 240 mln zł miesięcznie; dodatkowe 60 mln zł to inne formy wsparcia dla uchodźców wciąż jeszcze kontynuowanego zarówno przez władze centralne jak i samorządowe;

⁃           Ok. 90% polskich zarobków Ukraińcy wydają w Polsce (2,4 mld zł miesięcznie, na podstawie danych NBP);

⁃           Ukraińcy inwestują w polskie nieruchomości po ok. 1 mld zł co roku od wybuchu pełnoskalowej wojny;

⁃           Polska od lat notuje proficyt (nadwyżkę eksportu nad importem) w handlu z Ukrainą, przy czym wojna zdecydowanie polepszyła ten wskaźnik. W 2020 r. wynosił on 11,8 mld zł, w 2021 r. - 9,3 mld zł, w 2022 r. - 17,5 mld zł a w 2023 r. - już 31,4 mld zł (rp.pl)

 

Cóż więc mamy na poziomie suchych faktów ekonomicznych? Polska wydała na pomoc Ukrainie oraz Ukraińcom w Polsce około 97,8 mld zł do 2023 r. - wliczając w to wszystko, co wyżej wymieniłem. Nie znamy na razie pełnego zakresu udzielonej pomocy w II półroczu 2023 r., ale jak dodamy jeszcze z 10 mld zł to pewnie się mocno nie pomylimy. Mamy więc około 110 mld zł udzielonej pomocy łącznie. Równocześnie przez ostatnie 4 lata Polska zarobiła 70 mld zł na handlu z Ukrainą; i kontynuuje zarabiać na pracujących Ukraińcach około 40 mld zł co roku (łącznie wpływy do ZUS, US, wydatki pracujących w Polsce Ukraińców, wydatki na zakup nieruchomości itp.). Tak więc na dziś dzień pomimo całego ogromu przekazanej pomocy ekonomicznie Polska jest w stosunkach z Ukrainą w najgorszym razie "na zero". Warto jednak w tym miejscu wspomnieć o wymiarze bezpieczeństwa: bo to, że Polska teraz nie wydaje miliardów złotych na zwalczanie aktów sabotażu, terroryzmu wewnętrznego i destabilizacji – jest głównie skutkiem tego, że Rosjanie skupili się na Ukrainie, a nie na granicy Polsko-Ukraińskiej. Warto też wspomnieć o wymiarze demograficznym: bo oto pomimo dramatu z własną demografią, Polska zyskała całkiem spory zastrzyk "materiału ludzkiego", który jest wykształcony (połowa Ukraińców przebywających w Polsce ma wyższe wykształcenie), samodzielny, dobrze się asymilujący, za którego urodzenie, opiekę zdrowotną, kształcenie itp. do pewnego momentu zapłacił podatnik ukraiński, a nie polski. Czysty zysk.

 

Dużo ważniejsze znaczenie dla konserwatywnych nacjonalistów ma jednak historia. Dlatego przypatrzmy się z grubsza co się dzieje na tym polu. Wielkim komentatorskim echem w 2023 roku obiła się o uszy zwłaszcza polityka Prezydenta Andrzeja Dudy, który rzekomo nie zadał sobie trudu by zażądać od Ukraińców kontynuacji ekshumacji na miejscach rzezi Wołyńskiej (choć nawet pobieżne googlanie potwierdza, że jednak takie żądanie od Prezydenta było). O pomstę do nieba wołał też rzekomy brak przeprosin ze strony Ukraińców za rzeź na Wołyniu oraz bohateryzacja Bandery i UPA na terenach współczesnej Ukrainy, jako największe historyczne drzazgi. Ciekawe przy tym jest to, że Ukraińscy Prezydenci jeszcze począwszy od Kuczmy przepraszali za zbrodnie Wołyńskie (Poroszenko nawet przy tym klęczał w Warszawie) - ale jakoś akurat takich przeprosin się nie pamięta. Ponadto poprzedni konserwatywny rząd ustami ministra Michała Dworczyka potwierdzał we wrześniu wznowienie ekshumacji ofiar na Wołyniu, po to tylko, by na odchodne ustami zastępcy ministra MSZ Pawła Jabłońskiego w listopadzie wysnuć ultimatum: bez ekshumacji Ukraina może zapomnieć o wejściu do Unii. No to są te ekshumacje, czy ich nie ma? Jak czytam ukraińskie komentarze na ten temat, to wydaje się, że są. Dlaczego więc dalej co niektórzy robią na tym show i zgrywają wielkie oburzenie? Tak, nie przeczę, wydarzenia na Wołyniu nie są widziane tak samo po obu stronach polsko-ukraińskiej granicy. Już o tym dawniej pisałem. I tak, dla Ukraińskich nacjonalistów (za którymi również nie przepadam) Bandera jest bohaterem – na równi jak Dmowski jest bohaterem dla nacjonalistów polskich. Ale przecież endecja też nie była czymś specjalnie dobrym dla mniejszości etnicznych na terenach II RP. Cóż więc: czy istnienie nazw ulic im. R. Dmowskiego w polskich miastach, a S. Bandery – w ukraińskich – ma być wyznacznikiem współczesnej wzajemnej polityki obu państw? I już słyszę te głosy oburzenia, że przecież porównywanie Dmowskiego i Bandery to jakieś nieporozumienie... Ale mówić tak może tylko ktoś, kto nie rozmawiał z moją babcią, nomen omen rodzoną jako Polka, która bez ogródek zdążyła mi opowiedzieć co nieco o dyskryminacyjnej polityce ówczesnej endecji względem Ukraińców na tzw. kresach. Jak dla mnie, na poziomie ideologicznym, nacjonalizm to zawsze to samo, bez względu na to, czy jest on Polski, czy Ukraiński, czy jeszcze jakiś.

 

Czas na wnioski. Piszę to wszystko nie dlatego, że sprawia mi to przyjemność, czy że nie mam co poczynić z wolnym czasem. Główny wniosek jest taki, że na podstawie wypowiedzi wspomnianych publicystów temperatura konserwatywnych nacjonalistów w Polsce jednak rośnie, i jest to dla mnie sygnał niepokojący. Wyobraźmy sobie na przykład taki scenariusz: w czerwcu lub w listopadzie tego roku ukraiński front się załamuje. Powolne wycofywanie się Ukraińców z zajmowanych pozycji doprowadza do ponownej fali uchodźców z Ukrainy, których liczebność w UE po pewnym czasie osiąga nawet 10-15 mln osób. Czy Unia przetrwa taką katastrofę demograficzną, gdzie już nawet teraz żadne z państw nie ma wolnych zasobów do dalszego przyjmowania ludzi? Jak zareagują obywatele poszczególnych państw, mierząc się z jednej strony z powolną recesją wskutek, delikatnie mówiąc, niemądrej polityki klimatyczno-gospodarczej, a z drugiej – odczuwając umocnienie rosyjskich wpływów w całej Europie? Jak będziemy reagować na powolne przegrywanie wojny przez Ukraińców? Jak będzie wyglądać sceneria polityczna Polski w takim przypadku? Myślę, że nie trzeba być prorokiem, by rozumieć, że w takim scenariuszu temperatura "pacjentów" zacznie sięgać zenitu. Europa znowu będzie się staczać w odmęty takich sił jak Konfederacja w Polsce, Alternatywa dla Niemiec, Front Narodowy we Francji, Liga Północna we Włoszech, Vox w Hiszpanii, Partia Wolności w Holandii, Wolnościowa Partia Austrii czy Szwedzcy Demokraci... Że nie wspomnę o takich już rządzących jak Fidesz Wiktora Orbana na Węgrzech czy Smer Roberta Fico na Słowacji. W pewnym sensie ten proces już trwa. Każda z tych sił będzie nadal optować za "racjonalnym dogadaniem się" z Rosją, każda będzie forsować dalsze ograniczenie swobód obywateli Unii – i to wszystko z pewnością w imię zapewnienia większego bezpieczeństwa każdego z nas. Smutne i ciemne czasy czekają w takim przypadku na Europę.

 

Ale na ten moment nie wierzę, że ten scenariusz się w pełni zmaterializuje. Może jestem naiwny, ale chcę wierzyć, że emancypację i dążenie do wolności nie da się tak łatwo zatrzymać. Dlatego zakończyć chcę apelem, który powinien być szanowany przez adwersarzy mojej konstruktywnej krytyki: "nie lękajcie się!". Albowiem pierwotnym autorem tych słów jest Autorytet, któremu nawet najbardziej zagorzały nacjonalista powinien być posłuszny. I o ile, drodzy nacjonaliści, nie chcecie zostać przysłowiowymi zelotami, którzy wszczynają tylko bunty, szerzą przemoc i niezgodę, prowadzącą w ostateczności do zniszczenia Waszej nacjonalistycznej świątyni, to warto przestać się bać samemu, czy też przestać straszyć wkoło pozostałych. Bo albo pokonamy czerwoną zarazę marzącą o odnowieniu Związku Radzieckiego razem, albo przegramy tę walkę każdy na osobności. To każdy z nas dziś decyduje o tym, co się bardziej opłaca i którą z tych dwóch dróg mamy dalej podążać.

 

Odwagi!



Powrót do bloga