O jedności Kościoła
Niewątpliwie jedną z najwyższych bolączek Kościoła jest jego podział. Tradycyjnie dzielimy Kościół na wyznawców innych konfesji lub tradycji (katolicy versus prawosławni, greccy katolicy versus wierni kościołowi orientalnemu, Kościół Koptyjski versus Kościół Syryjski…) lub innych odmian (protestantyzm, a w nim: ewangelikanie, baptyści, zielonoświątkowcy, metodyści, anglikanie, luteranie, kalwiniści...). Ponadto dzielimy Kościół w ramach tej samej konfesji. Bo na przykład ewidentnym już jest, że wśród rzymskich katolików mamy do czynienia z podziałem na modernistów, tradycjonalistów, ekumenistów, sedewakantystów, charyzmatyków, wiernych odnowy w Duchu Świętym, wiernych Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X (FSSPX) i Instytutu Chrystusa Króla Najwyższego Kapłana (ICRSS). Mamy też wiele ruchów, takich jak noekatechumenat, Opus Dei, Legion Chrystusa, Ruch Focolari, Ruch Światło-Życie, Ruch Rodzin Nazaretańskich i wiele innych. Każda formacja podkreśla ważność czegoś w przebogatej tradycji Kościoła, i stara się temu czemuś być wierną, to coś rozwijać, szerzyć i krzewić.
Skąd więc taka mnogość odmian wewnątrz naszej religii? Pewne podziały są całkowicie zrozumiałe – geografia, odmienne tło kulturowe oraz językowe w sposób naturalny pozwalają wydzielić pewne części Kościoła. Ale regionalizacja Kościoła ma się nijak do tak głębokich podziałów, jakie przebiegają na przykład na linii prawosławnych i protestantów. Jak to jest możliwe, że to samo Ewangelie rozumiane jest całkowicie inaczej gdzieś w Gruzji oraz w Argentynie? Czyżby Boże Objawienie faktycznie było tak niedoskonałe, że podatne na tak wiele interpretacji?
Jestem jednak przekonany, że jest dokładnie na odwrót: to człowiek z jego niedoskonałością nie jest w stanie przyjąć Bożego Objawienia w całości. Główną przyczyną podziałów jest więc to, że z wygody, ambicji lub nawet zwykłej głupoty - nie bierzemy całości Prawdy, lecz skupiamy się tylko na tej części Objawienia, którą rozumiemy i chcemy przyjąć. Części „trudne”, niewygodne lub nie pasujące do naszej ambicji – zwyczajnie odrzucamy. I w ten właśnie sposób ograniczamy Ewangelię i Samego Jezusa, zatwardzając nasze serca. Podziały, o których piszę nie są więc wyrazem braku zdolności Boga do ustanowienia jedynego i w pełni z Nim złączonego świętego Kościoła, a wyrazem naszej własnej ograniczoności i pychy, która nakazując nam uważać się za mądrzejszych za innych, równocześnie odcina nas od pełni mądrości Bożego Słowa, którego wcielonym wyrazem jest Pan nasz Jezus Chrystus.
Przykładowo, prawosławni nie uznają, że Duch Święty pochodzi również od Syna, choć Jezus Sam na łamach Ewangelii mówi, że pośle nam Ducha po Swoim Wniebowstąpieniu. Ignorują naukę o czyśćcu, kontynuując przy tym modlenie się za umarłych, co jest całkowitym nonsensem, jeśli czyściec nie istnieje. Nie wierzą w podział na grzech lekki i śmiertelny, choć Ojcowie Kościoła pierwotnie o takim podziale jednogłośnie nauczali. I jeśli prawdą jest, że właśnie stosunek do tych prawd wiary jest zasadniczą różnicą między katolicyzmem a prawosławiem, to oczywiście przyznam rację katolicyzmowi, który po prostu nie usiłuje niczego od kompletu Prawdy odejmować.
Albo weźmy Protestantów. Nikt nie neguje, że szesnastowieczny Kościół potrzebował reform. Ale dlaczego przy tej okazji należało skasować naukę o Eucharystii, zanegować całkowicie rolę pomocnika, którym jest ksiądz, i zredukować rolę Kościoła jedynie do instytucji, zrzeszającej wiernych na wspólnych modlitwach? Tym bardziej, że to Jezus Sam ustanowił Eucharystię i wyjaśnił jej fundamentalne znaczenie dla zbawienia, to Jezus wysłał pomocników z ewangelizacją w świat, i to Jezus ustanowił Kościół, którego bramy piekielne nie przemogą.
Albo weźmy współczesnych modernistów, którzy krzyczą wniebogłosy, że Kościół powinien dostosowywać się do współczesnego świata, kompletnie zapominając prawie dwa tysiące lat nauki o tym, że to świat powinien być zmieniany przez Kościół. Przecież Sam Jezus doskonale i bezpośrednio to wyjaśnił, jest to wszystko w Ewangelii Jana wprost stwierdzone.
Albo weźmy niektórych współczesnych charyzmatyków. Całą swoją uwagę skupiają na charyzmatach uzdrawiania, mówieniu językami, nakładaniu rąk i tak dalej, ale równocześnie zapominają, że te wszystkie rzeczy zawsze działy się tylko na świadectwo Ewangelii, a nie zamiast niej. Ozdrowienie człowieka nie jest i nigdy nie było celem wiary! A jeśli tak nie jest, to dlaczego Sam Jezus nie uzdrowił wszystkich we wszystkich odwiedzanych miejscach aż do skutku, a Święty Paweł zmagał się już do końca życia ze słabym wzrokiem?
I mogę tak kontynuować o wszystkich podziałach. Zwolennicy mszy wyłącznie Łaciną nie baczą na to, że Kościół przez bardzo długi czas posługiwał się również językiem greckim lub językami lokalnymi (zwłaszcza poza Imperium Rzymskim) w sprawowaniu liturgii. Sedewakantyści odrzucili znaczenie późniejszych soborów (choć na jakiej podstawie - tak do końca nie wiadomo). Wiele współczesnych ekumenistów zdaje się zapominać, że celem dialogu jest poznanie Prawdy, Którą jest Sam Jezus Chrystus a nie dialog jako taki. I tak dalej i tak dalej.
Podsumowując, wydaje się, że podstawowym źródłem podziałów w Kościele jest swoiste "wybieranie", uprawiane przez Jego członków. Podoba mi się lub pasuje mi to lub siamto w nauce Kościoła, więc wybieram to lub siamto. Ale już to, co jest dla mnie trudne, coś, czego nie rozumiem - pomijam. Nie bez powodu więc słowo herezja pochodzi od greckiego "wybór". I ja nie twierdzę przez powyższe, że wszyscy musimy zacząć być tacy sami, jednakowo modlić się językami czy rozumieć każde słowo Mszy Trydenckiej. Mówię jedynie, że każdy z nas powinien zaakceptować całość nauki Chrystusa i całość Prawdy skierowanej do nas przez Boga, jaką by trudną do zrozumienia lub małowygodną ta Prawda dla nas nie była. To ja mam się upodabniać do Chrystusa, a nie On – do mnie.
W tym, zatem, sensie, każdy z nas, Jego uczniów - jest i wiernym tradycji, i dzieckiem swojej epoki. Każdy z nas jest protestantem, kiedy studiuje Biblię i greckim katolikiem, kiedy odmawia gotową formułę modlitwy. Każdy jest też charyzmatykiem, nawet jeśli nasz charyzmat polega "tylko" na zdolności miłowania Boga i bliźniego (i dary uzdrawiania lub prorokowania wcale nie czynią ich nosicieli charyzmatykami "bardziej"). Każdy z nas będzie szanować (a nie ubóstwiać) "starą" Mszę, i nie gardzić "Novum Ordo Missae". Jednym słowem - powinniśmy w całości przyjąć naukę Chrystusa i wyruszyć za Nim, dokądkolwiek by nie chciałby nas zaprowadzić. Wierzę, że zobaczymy wtedy, jak za sprawą tak prostego założenia podziały w Kościele zaczną samoistnie zanikać.
Szalom!
Powrót do bloga