O skupieniu na modlitwie

Dziś przez bardzo prosty zabieg Pan ukazał mi, dlaczego rozproszenie myśli na modlitwie jest paskudne.

 

Otóż, śniło mi się, że z jakiegoś powodu ksiądz, prowadzący liturgię, jest zajęty w czasie, kiedy trzeba głosić kazanie; z tego też względu w tym śnie zabrałem głos ja. W kościele nie było dużo ludzi – kilka par, kilka samotników. Żadnych tłumów. Wziąłem mikrofon i zacząłem przemawiać. Mówiłem coś na temat zależności między Bożą Sprawiedliwością a Bożym Miłosierdziem. Ale nie jest istotne to, co mówiłem. Równolegle w kościele ludzi zaczęli rozmawiać. Stopniowo zaczęło być naprawdę gwarno. Podnosząc co raz bardziej głos, musiałem w pewnym momencie już przekrzykiwać ludzi do mikrofonu, starając się być słyszalnym. A ludzie dalej swoje: gadali jak najęci, zupełnie nie skupiając się na tym, co mówię. Albo omawiali między sobą jakieś zupełnie nieistotne sprawy, a ci, co byli sami – mówili do samych siebie, co było strasznie dziwne. Chciałem krzyknąć: przecież ja tu coś do Was mówię, halo! Chciałem w tym śnie, by zapanowała cisza, by ktoś zwrócił uwagę na sens moich słów. Ale gdzie tam, nawet to przekrzykiwanie do mikrofonu nie wiele dało. Po prostu ludzie gadali i gadali, jakby byli na jakimś bazarze, zupełnie nie zwracając uwagę na moje słowa. Oczywiście mieli rację, w końcu po co słuchać kogoś, kto nie jest księdzem? Z drugiej strony było to przykre uczucie, bo w końcu nie mówiłem jednak od siebie, tylko chciałem zwrócić uwagę na jakąś naprawdę istotną kwestię…

 

Zaraz się obudziwszy, zrozumiałem jednak, że to w ogóle nie o mnie chodzi, ani o rolę, jaką na co dzień w życiu pełnię. To, że nie jestem księdzem – nie ma tu zupełnie znaczenia. Zrozumiałem, że właśnie tak czuje się Jezus, usiłując nam, wiernym Jego Świętego Kościoła, coś jednak przekazać. Zwykle na modlitwie czy w trakcie kazania księdza – jesteśmy rozproszeni myślami. Myślimy o setkach zupełnie niezwiązanych z Panem Bogiem spraw, spraw zupełnie przyziemnych i doczesnych, nie mających związku z liturgią, kazaniem, modlitwą… A przecież Pan Bóg jako jedyny zawsze obecny – słyszy również nasze myśli. Jak On ma się czuć w chwili, kiedy kierując do mnie personalnie swoje cenne Słowo, „słyszy” w odpowiedzi moje gadanie na zupełnie niezwiązany z naszą z Nim relacją temat? To trochę tak, gdybyś mówiąc do kogoś, słyszał(a) w odpowiedzi co raz głośniejsze: „bla bla bla bla!”…

 

Kochani, przestańmy „gadać”, nawet w myślach, kiedy zwracamy się do Pana Boga. Zresztą, i cóż takiego istotnego mamy Jemu do powiedzenia? Czyż nie jest tak, że On wie wszystko, czego potrzebujemy, zanim Go w ogóle o to poprosimy? Dlatego, moi drodzy, niczym te wróbelki, stulmy nasze „dziubki”, przestańmy „ćwierkać” i jednak po prostu słuchajmy. Posłuchajmy nieskończenie wielkiej Bożej Mądrości, posłuchajmy tego skarbu, który Bóg ma nam do przekazania, i którym chce się z Nami podzielić. Przecież samo to, że w ogóle Mu się jeszcze chce do nas mówić – jest cudem; prawdziwym cudem Bożej Miłości. Nie zasługujemy sobie na tę Miłość ani trochę. Nie przejmujemy się też Nią na co dzień. A przecież gdyby nie ta Miłość – to co by nam jeszcze pozostawało?

 

Słuchajmy Pana, kochani. Bądźmy uważni do Niego i do Jego Słowa. Bo wiara rodzi się ze słuchania, a bez wiary nie ma mowy o zbawieniu.

 

Szalom!



Powrót do bloga