O zauroczeniu Rosją
02.07.2023 r.
Były czasy, kiedy to różnej maści komuniści oraz socjaliści na Zachodzie byli zauroczeni Rosją, lubując się w jej propagandzie i wyimaginowanym obrazie. W latach 50.-80. XX wieku miliony członków Partii Komunistycznej Francji, Włoskiej Partii Komunistycznej czy Partii Komunistycznej Hiszpanii były zapatrzone w Związek Radziecki i jego bezbożną wizję świata. W świecie anglosaskim liczbę osób przynależących do partii komunistycznej mierzono tysiącami, a nie milionami (w szczytowym momencie w Stanach Zjednoczonych były to dziesiątki tysięcy), wciąż jednak było to istotne grono osób, niejednokrotnie o dość dużych wpływach. I choć liczba pięknoduchów, którzy realnie migrowali do Związku Radzieckiego poszukując „raju na ziemi” zawsze była bardzo mała, nie brakowało jednak takich, co bazując na tym fatalnym zauroczeniu realnie zwalczali chrześcijańską demokrację w krajach Zachodu.
Aktualnie zdaje się, że wpływy partii komunistycznych na Zachodzie są minimalne. Na ten moment po kilka reprezentantów komunistów w parlamentach narodowych można wciąż odnaleźć w Belgii, Francji czy na Cyprze. Nie stanowią oni jednak siły, mogącej faktycznie wpływać na politykę wymienionych krajów. Wydawać by się mogło, że komunizm odniósł sromotną porażkę w krajach Zachodu i już od ponad 3 dekad nikt nie zwraca na niego uwagi.
Jednak to są tylko pozory. Choć oficjalnie nośne idee marksizmu-leninizmu w krajach zachodnich są w ewidentnym odwrocie, aktualnie jednak nie brakuje sympatyków Rosji jako takiej. Najnowsze badanie Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (https://ecfr.eu/publication/keeping-america-close-russia-down-and-china-far-away-how-europeans-navigate-a-competitive-world/) pokazuje, że zwolenników utrzymywania dobrych relacji z Rosją nie brakuje w Hiszpanii (20%), we Włoszech (24%), Austrii (34%), na Węgrzech (39%) czy w Bułgarii (65%). Średnio aż 23% współczesnych Europejczyków uważa, że z Rosją należy utrzymywać dobre relacje. 7% Amerykanów uważa tak samo (https://www.pewresearch.org/global/2023/05/10/americans-hold-positive-feelings-toward-nato-and-ukraine-see-russia-as-an-enemy/). Biorąc pod uwagę tylko dorosłą część społeczeństwa, daje to łącznie ponad 80 milionów ludzi Unii Europejskiej oraz w Stanach Zjednoczonych. Nie da się takiej liczby sympatyków Rosji zupełnie ignorować.
Rację będzie mieć oczywiście ten, kto powie, że przecież w całym XX wieku lewicowych sympatyków reżimów komunistycznych nie brakowało. Na Zachodzie zawsze byli ludzie, zauroczeni komunistycznymi reżimami w Związku Radzieckim, Wenezueli, na Kubie czy w Wietnamie. To, co jest nowe w XXI wieku, to fakt, że zwolenników Rosji w tej chwili można zacząć szeroko odnajdywać również w kręgach konserwatywnej prawicy. Przykładowo, w Stanach Zjednoczonych na licznych wypowiedziach racjonalizujących agresję Rosji względem Ukrainy w ciągu ostatnich 1,5 roku można było przyłapać:
- Donalda Trumpa, eks-prezydenta,
- Tuckera Curlsona, eks-redaktora Fox News,
- Carlo Marię Vigano, biskupa kościoła katolickiego,
- szereg senatorów i prominentnych przedstawicieli Partii Republikańskiej…
I nie jest to bynajmniej postawa tylko konserwatywnej prawicy w Stanach Zjednoczonych. Prawicowe rządy Włoch i Austrii; „narodowcy” Francji czy Holandii; a nawet prawie połowa obywateli Węgier czy Słowacji – Europejczycy też potrafią lubować się w Rosji. Myślicie, że Polska jest wyjątkiem? Otóż nie brakuje i w Polsce ludzi, którzy myślą podobnie, pomimo tego, że w skali kraju mają oni względnie małe poparcie. Magdalena Ziętek-Wielomska z wykładem na temat „bezgranicznej polskiej głupoty”, w trakcie którego udowadnia, że tak naprawdę Polacy grzeszą pychą bazującej na uznaniu samych siebie za otwartych, tolerancyjnych i pomagających, równocześnie przemyca treści o tym, że przecież Rosja tylko broni własnych granic przed nacierającym Zachodem (https://www.youtube.com/watch?v=VCYgrPLgrBE). Katolicki konserwatywny publicysta Dawid Mysior w swoim przeglądzie sprawek niejednokrotnie pokazywał politykę Trumpa względem Rosji jako coś godnego pochwały, podczas gdy czynienie wojny przez Zachód na Ukrainie – jako coś godnego potępienia. A z kolei publicysta Stanisław Michalkiewicz z hardą miną uzasadnia w którymś z wywiadów na YouTube, że tak naprawdę przecież wcale nie mamy dowodów, że Rosjanie na Ukrainie gwałcą Ukrainki. I że nikt przecież żadnej rzekomo zgwałconej Ukrainki osobiście nie badał i na oczy nie widział, by takie rzeczy w ogóle móc stwierdzać.
Wypada więc w tym momencie postawić pytanie: co łączy bujającego w obłokach lewicowca XX wieku z przywiązanym do konserwatywnych wartości prawicowcem XXI wieku, którzy wyznając przecież skrajnie nieprzychylne względem siebie nawzajem światopoglądy - potrafiliby wspólnie upatrywać w Rosji „to coś”? I to w Rosji, która przecież od ponad stu lat nie uległa zasadniczym zmianom mentalnościowym i bądź co bądź – w praktyce nigdy tak naprawdę nie była ideałem dla prawicowych konserwatystów. Przecież Rosja była pierwszym państwem na świecie, w którym zalegalizowano aborcję; i to Rosja do dziś jest państwem, w którym na świecie wykonuje się największą liczbę aborcji rocznie w przeliczeniu na 1000 kobiet (https://worldpopulationreview.com/country-rankings/abortion-rates-by-country). Wśród krajów G20, Rosja pozostaje w czołówce w zakresie zabójstw (https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_intentional_homicide_rate), liczby alkoholików (https://worldpopulationreview.com/country-rankings/alcoholism-by-country), w zakresie korupcji (https://en.wikipedia.org/wiki/Corruption_Perceptions_Index); Rosja pozostaje na 125. miejscu na świecie w zakresie swobody prowadzenia działalności gospodarczej (https://www.heritage.org/index/ranking) czy też na 126. miejscu pod względem indeksu wolności ogółem (https://worldpopulationreview.com/country-rankings/freedom-index-by-country). Rosja uparcie należy do najbardziej ateistycznych państw świata, w którym zaledwie 15% populacji deklaruje rzeczywistą wartość religii w swoim życiu, i tylko 5% mieszkańców kiedykolwiek rzeczywiście czytało Biblię. Cóż więc łączy odchodzących już do lamusa historii lewicowców ubiegłego wieku z wciąż żyjącymi konserwatystami wieku obecnego?
Łączą ich dwie rzeczy. Pierwsza: żaden z nich nigdy nie mieszkał czy nawet nie był z wizytą turystyczną w obiekcie swojego zapatrzenia. Każdy z nich w oparciu o kłamliwą propagandę zakochał się w pewien obraz wyimaginowanego i nieistniejącego w rzeczywistości państwa, niczym chłopak, który na podstawie jedynie zwodniczego czatu miłosnego potrafi zakochać się w istniejącej jedynie w jego wyobraźni dziewczynie. To, że w praktyce państwo rosyjskie jest przerażającym świadectwem dyktatury i pogwałcenia elementarnych praw człowieka w takim przypadku nie odgrywa żadnej roli; podobnie jak nie koniecznie ktoś zakochujący się w obraz dziewczyny z czatu będzie chciał dociekać, czy tak naprawdę jego współrozmówcą nie jest przypadkiem podszywający się pod młodą dziewczynę jego marzeń obleśny starzec. Druga: powodem owej miłości nie jest tak naprawdę miłość jako taka, tylko ucieczka przed zastanym porządkiem rzeczy we własnym kraju. Bo tak samo jak naiwny lewicowiec XX wieku buntował się przeciwko kapitalistycznemu wyzyskowi oraz post-kolonialnej supremacji własnego rządu, tak samo konserwatywny prawicowiec XXI wieku buntuje się przeciwko „cywilizacji śmierci”, ideologii LGBT, edukacji seksualnej dzieci, czy innym przejawom neomarksistowskiej filozofii. Obydwaj pragną widzieć w Rosji „zbawcę” względem potwora w postaci zastanego porządku rzeczy; obydwaj tęsknią za nieistniejącą w rzeczywistości wyspą, wolną od tyranii odpowiednio kapitalistycznej burżuazji, czy też neomarksistowskiej agendy kształtowanej przez Światowe Forum Ekonomiczne na czele z Klausem Schwabem. Nie ma więc znaczenia, że w obydwu przypadkach kocha się niewidzialny obraz czegoś, co w rzeczywistości jest potworem – wystarczy bowiem, że nienawidzi się widzialny obraz potwora rzeczywistego.
Przez powyższe nie umniejszam negatywnej oceny zarówno wyzyskującego kapitalizmu, jak i zdeprawowanego neomarksizmu. Śmiem jedynie twierdzić, że mechanizm kochania wrogów nienawistnego dla mnie porządku rzeczy, - nie jest żadnym rozwiązaniem rzeczywistych problemów. I jestem przekonany, że podobnie jak lewicowcy XX wieku doznali „zawodu miłosnego” w postaci upadku Związku Radzieckiego, tak i prawicowcy XXI wieku doznają „zawodu miłosnego” w postaci upadającej na ich oczach Rosji.
I nie, nie wierzę, że na końcu tego procesu ludzie czegokolwiek się nauczą. Myślę, że walka z wyuzdanym neomarksizmem jest skazana na porażkę tak samo, jak była skazana na porażkę walka z niepohamowanym kapitalizmem. Albowiem nie wierzę, że jesteśmy sami w stanie zmienić własną naturę. Podatność na rozwiązłość wciąż będzie składową naszej natury tak samo, jak i chciwość – czy to się komuś podoba, czy nie.
Wierzę natomiast, i jestem temu żywym przykładem - że tylko Bóg jest w stanie każdego z nas odmienić. Ale kto w kurzu tej całej walki ze złem faktycznie bierze tę Prawdę pod uwagę? Iluż ze współczesnych w głębi serca wierzy, że tak rzeczywiście jest? „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8). Oto jest pytanie, kierowane do każdego z nas z osobna również dziś, niezależnie od tego, czy jest się przedstawicielem lewicy, czy prawicy.
Szalom.
Powrót do bloga