Parę słów o pandemii
17.09.2020 r.
Wiem, że ten temat już się wszystkim znudził do bólu, ale jednak muszę napisać. Staram się w życiu trzymać faktów i nie podejmować decyzji w oparciu o emocje. A te w świecie pandemii zdają się nas napastować na każdym kroku. Szczególnie trwałą ostatnio zdaje się być emocja strachu.
Dlaczego boimy się COVID-19? Czy boimy się go dlatego, że będziemy kaszleć? Mieć gorączkę albo bóle mięśni? Oczywiście, że nie. Kto z nas w życiu nie chorował chociaż raz, kaszląc, mając gorączkę albo bóle mięśni? Zdarza się to nam regularnie – wszelkiej maści przeziębienia, infekcje grypopodobne, bóle zębów, stany zapalne organów – zmagamy się z tym wszystkim od urodzenia. Jednakże dzięki w miarę rozwiniętej medycynie zbytnio się takimi stanami też nie przejmujemy. Można próbować wzmacniać odporność, trochę się ruszać, wysypiać się, nie jeść śmieciowego jedzenia i mieć nadzieję granicząca z pewnością, że żadna z tych „drobnych” dolegliwości zdrowotnych nas jednak nie zabije.
Powód, dla którego naprawdę boimy się COVID-19 jest jeden: otóż boimy się, że wirus SARS-CoV-2 po wywołaniu u nas ostrego przebiegu infekcji – jednak nas zabije. Albo wywoła groźne w skutkach powikłania, po których zostaniemy osobami niepełnosprawnymi. To dlatego takie „wzięcia” mają w prasie kolejne przerażające historie o śmierciach ludzi młodych czy okropnych poinfekcyjnych powikłaniach u dzieci. Śmierciami osób starszych to już nawet się nie przejmujemy – wiadomo, że ten wirus tak właśnie „działa”. Historie te nawet potrafią obrastać tanim sentymentalizmem czy nawet, o zgrozo, romantyzmem, jak choćby historia o śmierci starszego małżeństwa, „trzymającego się do końca” za ręce, oddających ostatnie tchnienie z odstępem w zaledwie 4 minuty.
Ten strach nas w sensie dosłownym paraliżuje. Ogranicza wolność, uziemia floty samolotów, zamyka granice, zamraża gospodarkę, zatrzymuje w domu. Ten strach zamyka kolejne szkoły, biurowce, dzielnice i regiony – i nie uznaje żadnych kompromisów. Maseczki mają być u wszystkich, tak jakby to gwarantowało stuprocentową ochronę od zakażenia. Opuchnięte dłonie od ciągłej dezynfekcji u dzieci w szkołach, teleporady zamiast spotkania z lekarzem, brak leczenia planowego, brak możliwości wejścia, brak możliwości wyjścia… „Zakaz to, zakaz siamto” – ogólnie już od ponad pół roku żyjemy w dość dziwnym świecie, napędzanym właśnie przez strach. Ile osób, kierując się tym strachem, faktycznie ograniczało w swym czasie wyjścia własne i dzieci na świeże powietrze? Ile wybuchło awantur o niezachowanie „bezpiecznej odległości” w sklepie? Ile mandatów wlepiono za nieprawidłowo noszoną maseczkę?
To zbiorowe szaleństwo dodatkowo się podbudowuje „społeczną odpowiedzialnością”, „dbaniem o innych”, „rozsądnością”. Nikt oczywiście nie powie, że jedyna odpowiedzialność, która nas naprawdę porusza to odpowiedzialność za życie własne oraz bliskich (kto w tym egoistycznym świecie by się przejmował śmiercią kogoś zupełnie obcego?). Nikt tak naprawdę nie mówi, że dba tylko o własne poczucie strachu. Nikt się nie przyzna do braku rozsądności przy wielu decyzjach w ciągu ostatnich miesięcy. No ale nie ma co za dużo od ludzi wymagać. Człowiek to jednak istota, która jak już ulega jakiejś emocji – to po prostu musi nią się rządzić.
Równocześnie wydaje się, że dlatego sami siebie nazywamy człowiekiem „rozumnym”, by z tego rozumu czasami korzystać. I jeśli pominiemy tą całą otoczkę związaną ze strachem, to mamy już dość danych statystycznych, by na trzeźwo wyciągnąć istotne wnioski. Jeśli chodzi o Polskę, do dnia 7 września wykonano testy na koronawirusa u 2.751.419 osób, test dodatni stwierdzono u 71.126 osób, co stanowi około 2,6% od liczby przebadanych (na marginesie warto dodać, że to też nie oznacza liczby chorych – jest to tylko liczba dodatnich testów (czyli że wykryto obecność materiału genetycznego wirusa, a nie samo zachorowanie)). Przytłaczająca większość osób z testem dodatnim to osoby bezobjawowe lub z lekkimi symptomami na kształt „przeziębienia”. W tym samym czasie zmarło 2.097 osób, które miały dodatni test i w większości miały choroby współwystępujące. Według danych Ministerstwa Zdrowia bez chorób współwystępujących w wyniku COVID-19 zmarło w tym samym czasie 300 osób.
Gdyby rozciągnąć te statystyki na cały kraj i założyć, że wykonujemy w tej chwili test u 38 milionów osób, proporcjonalnie mielibyśmy około 980 tys. osób „pozytywnych”. Jest to prawie 14-krotność oficjalnej statystyki o wykrytych przypadkach zakażenia. Wskaźniki śmierci przy tym oczywiście zmianie by nie uległy. Mielibyśmy 300 przypadków zgonów spowodowanych autentycznie przez COVID-19, co daje 0,03% od wszystkich zakażeń. Nawet jeśli weźmiemy wszystkie śmierci, czyli uwzględnimy 2.097 osób zmarłych w skutek chorób innych (zwanych „współistniejącymi”), gdzie COVID-19 był już przysłowiowym „gwoździem do trumny” – to mielibyśmy współczynnik umieralności na poziomie 0,21%. Oznacza to, że w najgorszym przypadku – gdyby nagle i w tym samym momencie zachorował cały kraj, zmarłoby 79 800 osób. Oczywiście, przy takim scenariuszu należałoby jeszcze uwzględnić przeciążenie służby zdrowia – doświadczenie krajów słabo rozwiniętych pokazuje, że przy braku właściwej opieki zdrowotnej umieralność na COVID-19 zwiększa się około dwukrotnie. Mielibyśmy więc prawie 160 tys. zgonów. Mniej więcej właśnie tyle, ile co roku w Polsce umiera w związku z chorobami układu krążenia. Podkreślić należy, że to jest najgorszy z w ogóle możliwych do wyobrażenia scenariuszy. Gorzej w przypadku COVID-19 już się nie da wymyśleć. Nie jest to też scenariusz absolutnie realny – SARS-CoV-2 przy całej swej wirulencji – nie ma jednak zdolności zakazić naraz wszystkich w tej samej chwili. To jednak tylko mały i wciąż dość nieporadny wirus, który też ulega ograniczeniom wynikającym z praw fizyki.
Zastanawiające jest przy tym to, że nikt z nas się nie boi o śmierć w wyniku zawału czy udaru. Mało kto też mówi o tym, że ponad 100 tys. śmierci w wyniku nowotworów złośliwych rok do roku w Polsce – to jest sprawa tyle samo straszna, co godna odpowiedniego nagłośnienia. O prewencji chorób onkologicznych nie wiemy prawie nic. Gdzie jest kwestia bycia odpowiedzialnym społecznie w przypadku sprzedaży i palenia papierosów? Kto zwraca uwagę na epidemię otyłości, z którą w ogóle sobie nie potrafimy poradzić? Nie pobiera się też kolejnych wywiadów od lekarzy centrum onkologicznych czy stykających się z brakiem odpowiedzialnego podejścia przy kolejnym udarze lub zawale. Nie uczymy nasze dzieci rozpoznania wstępnych symptomów udaru (a przecież to jest krytyczna sprawa w tym przypadku!). Mamy w domach i biurach spore zapasy maseczek czy rękawiczek, ale defibrylatory są obecne tylko w największych centrach handlowych i w co niektórych autobusach jeżdżących na terenie dużych miast. Jednym słowem – z tym, co nas autentycznie zabija co roku setkami tysięcy – nie robimy zbyt wiele, o ile cokolwiek. Nie ma w tym przypadku strachu. Ale już ze schorzeniem, które autentycznie zabiło w naszym okraju w ciągu pół roku 300 osób – to się obnosimy wszyscy. Czy nie wydaje Wam się to co najmniej dziwne?
Oczywiście, współczuję wszystkim, kogo dotyka śmierć w wyniku COVID-19. Ale tak samo współczuję wszystkim pozostałym, kogo w ogóle śmierć dotyka. Poza tym jedno jest pewne – umrzeć jednak musimy wszyscy. Nie wykręcimy się od śmierci choćbyśmy siedzieli do końca życia tylko w rękawiczkach i maseczce, nigdy nie wyszli już z domu i kąpali się wyłącznie w środkach dezynfekcyjnych rano i wieczorem. Po prostu – może jednak warto w końcu, do jasnej cholery (lub jasnego Covida), przestać bać się umrzeć i przestać się kierować w życiu wyłącznie tym właśnie strachem. Na litość Boską! Czyż na tym życie ma polegać, by się permanentnie bać?
I żeby była jasność – nie jestem tak zwanym anty-Covidowcem. Tak, COVID-19 stanowi całkiem realne zagrożenie – zwłaszcza dla osób starszych i z osłabioną odpornością. Jest to przy tym podobne zagrożenie do tego, z którym się musimy wszyscy w życiu mierzyć – wsiadając za kółkiem, jedząc coś przyprawionego rakotwórczym konserwantem, wdychając powietrze zaprawione tlenkami azotów z silników naszych aut, zakażając się jakąkolwiek inną chorobą zakaźną i tak dalej. Dlatego życzę nam wszystkim mocnego zdrowia ale przede wszystkim – odrobinę więcej pospolitej mądrości życiowej, z którą tą mądrością z pewnością uda się pokonać wszędobylski strach.