Tożsamość narodowa w 80. rocznicę Rzezi wołyńskiej

W kontekście 80. rocznicy Rzezi wołyńskiej mam kilka istotnych przemyśleń, które podam poniżej jako tezy.

 

Teza pierwsza: pamięć historyczna jest niezwykle ważnym elementem tożsamości narodowej. Bez znajomości historii w zasadzie nie ma mowy o współczesnym etnosie. Na takiej samej zasadzie, jak znajomość chociaż podstawowych cech biografii dziadków, rodziców ale i własne doświadczenie życiowe kształtuje samoświadomość człowieka, tak samo pamięć historyczna aż po nowożytne dzieje kształtuje świadomość przynależności narodowej.

 

Teza druga: każdemu z nas zależy na tym, by własna tożsamość prezentowała się możliwie najlepiej zarówno we własnych oczach jak i w oczach otoczenia. Nikt (poza seryjnymi mordercami w stylu fikcyjnego Hannibala Lectera) nie lubi rozpamiętywać swoich błędów czy karygodnego zachowania. Analogicznie wolimy nie pamiętać, że liczni przedstawiciele naszego narodu mogli popełnić jakieś zło.

 

Teza trzecia: bez uświadomienia własnej grzeszności nie jest możliwe pogodzenie się z ciemnymi stronami tożsamości zarówno na poziomie indywidualnym, jak i na poziomie narodu. Jeśli zawsze przed innymi i we własnych oczach „lansujemy się” wyłącznie na tych dobrych, wspaniałych, inteligentnych, postępowych, tolerancyjnych, patriotycznych, wiernych, mężnych i tak dalej – tak naprawdę zakłamujemy samych siebie, zwyczajnie nie pamiętając o tych przypadkach bezpodstawnej agresji, kłamstwa, zdrady, złości, zawiści, tchórzostwa i temu podobnych, kiedy to faktycznie nie popisaliśmy się naszym zachowaniem. Prawda o własnych upadkach wymaga pokory tak samo, jak w przypadku upadków narodu. I tak samo jak indywidualna świętość wykuwa się w ogniu skruchy i żalu za popełnione grzechy, tak samo świętość narodu wykuwa się z gotowości uznania błędów popełnionych przez własny naród i chęci do zadośćuczynienia. Jest to jednak trudne: dużo łatwiej jest pójść drogą zaprzeczania i wypierania z pamięci niewygodnych faktów.

 

Z przykrością muszę stwierdzić, że tą trudniejszą ścieżką nie poszli na razie ani naród Ukraiński, ani naród Polski. We wzajemnych relacjach obydwa narody wolą „nie pamiętać” o problematycznych epizodach własnej historii. Zamiast tego w szkołach po obu stronach granicy uczy się dzieci o wspaniałości każdego z narodów, o narodowej dobroci, szlachetności i ofiarności, połączonej z pożądliwością i agresją sąsiednich mocarstw. Zarówno historia Polski jak i historia Ukrainy jawi się w narodowych podręcznikach szkolnych jako podróż od potęgi (odpowiednio Rzeczpospolita I, Ruś Kijowska) ku utracie niepodległości, przez wieki walki o wolność aż po ostateczne jej odzyskanie. Oczywiście, każdy z narodów ma swoich gnębicieli: Polacy – Niemców, Szwedów, Rosjan; Ukraińcy – Rosjan, Polaków i Turków. Nie zmienia to postaci rzeczy: każdy naród w swojej historycznej pamięci przedstawia się wyłącznie jak niewinna ofiara zachłanności sąsiadów. Czczenie pamięci narodowej sprężone jest więc w takim podejściu nieuchronnie z „świętością historii”, z opowiadaniami o zrywach narodowych i bohaterstwie, o niezwykłym poświęceniu i całych pokoleniach ofiar. Jednym słowem historia nieuchronnie wtedy zaczyna pachnąć martyrologią.

 

Czego więc na przykład nie uczą w szkołach Ukraińcy? Jako że kończyłem szkołę na Ukrainie to doskonale wiem, że nie opowiadano nam na lekcjach historii nic o ludobójczych wycieczkach Rusinów przeciwko takim plemieniom jak Chazarowie czy Pieczyngowie; nie mówiono nam nic o mordach prawosławnych kozaków na katolikach czy też nie wspominano nic o rzezi Wołyńskiej. A czego nie uczą Polacy w szkołach? Polacy z kolei nic nie wspominają o kolonialnej co do istoty eksploatacji ruskich ziem przez polską szlachtę, wojnę polsko-ukraińską 1918 roku przedstawiają wyłącznie jak walkę o tak zwane ziemie kresowe, ignorując faktycznie dokonany rozbiór próbującej odzyskać wtedy niepodległość Ukrainy na wpół z Rosją oraz nic nie wspominają o szowinistycznym traktowaniu mniejszości narodowych przez władze endeckie w czasie Drugiej Rzeczpospolitej. Ukraińcy milczą o aktach terrorystycznych czynionych przez OUN-UPA. Polacy milczą o akcji „Wisła” 1947 roku. Ukraińcy nie wspominają o konkretnych „działaczach” OUN-UPA, którzy programowo podżegali do akcji ludobójczej. Ale Polacy nic nie mówią o ofiarach tak zwanych akcji odwetowych czynionych przez niektórych oficerów Armii Krajowej. Ukraińcy milczą o spalonych kościołach na Wołyniu czy o porwaniach na działaczach. Polacy milczą o uprzednio palonych cerkwiach na Lubelszczyźnie czy o zamykanych ukraińskich szkołach. I tak dalej i tak dalej…

 

Z takim podejściem nie ma możliwości pogodzić punktów spornych we wzajemnej historii Polski i Ukrainy. I mi nie chodzi o to, by licytować się o to, kto jest bardziej poszkodowany. Owszem, skala ludobójstwa na ludności polskiej była straszna i niewspółmierna do ucisku, który prowadzono przez władze II RP względem „mniejszości”, która w rzeczywistości była większością narodową na tych terenach. Ale akcje odwetowe na ludności ukraińskiej dla ich ofiar też nie były niczym dobrym. Nie o to mi chodzi, kto bardziej zawinił, tylko o to, by w ogóle przyznać się do winy. Większej czy mniejszej – nie ma to znaczenia dla samego aktu pojednania. Tym czasem aktualnie relacje zaszły w martwy punkt. Polacy oburzają się, że Ukraińcy nie chcą w tej chwili przeprowadzić ekshumacji ofiar na Wołyniu. Ukraińcy się oburzają, że ten temat jest w ogóle wyciągany akurat wtedy, kiedy Ukraina jest wyjątkowo słaba i ledwo podtrzymuje własne istnienie.

 

Jako chrześcijanin nie mogę zrozumieć, dlaczego rozliczanie historycznych win jest aż tak problematyczne? Dlaczego rzekomo chrześcijański naród (nie ważne czy katolicki, czy prawosławny) – z taką łatwością ulega pokusie kierowania się narodową dumą w sprawie relacji historycznej? Dlaczego aż tak trudno powołać naukowców i historyków z obu stron, by zwyczajnie ustalić prawdę? Dlaczego nie możemy pozwolić, by wyciągnięto na światło dzienne nazwiska sprawców konkretnych działań zbrodniczych? Przecież to nie ja ani nie Ty, drogi czytający lub droga czytająca, - popełnialiśmy te wszystkie wymienione zbrodnie. Nikogo widłami nie przekuwałem, ani nie wypędzałem z jego domu. Nikogo nie uciskałem, ani nie paliłem czyjegokolwiek mienia. Jestem pewien, że skoro czytasz ten tekst – to możesz stwierdzić to samo. Więc dlaczego by nie zechcieć zwyczajnie dowiedzieć się prawdy? Dlaczego nie popatrzeć na to, co się wydarzyło obiektywnie, i przestać być obiektem manipulacji ze strony bezczelnych polityków i publicystów, którzy wciąż i wciąż odwołując się do poczucia urażonej dumy – pracują tylko na własny kapitał polityczny i rozpoznawalność?

 

Osobiście mówię temu dość. Chcę pamiętać nazwiska takich zbrodniarzy Armii Krajowej jak Józef Biss (dowodzący rzezią na Ukraińcach w Pawłokomie: około 300 ofiar) czy Stanisław Bassaj (cały szereg „popisowych” zbrodniczych akcji przeciwko ukraińskim wsiom); nie chcę zapomnieć nazwy takiego oddziału AK jak Zgrupowanie Warta (odpowiedzialna m.in. za ludobójczą zbrodnię na Ukraińcach we wsi Bachów – około 100 ofiar); chcę pamiętać o analogicznych zbrodniach w Brzusce, Sahryniu, Sufczynie, Gończym Brodzie (o której nie ma nawet wzmianki w polskim segmencie Internetu); chcę pamiętać o tak zwanej Rewolucji hrubieszowskiej, w wyniku której przez oddziały AK zamordowano do 2000 Ukraińców w szeregu wsi Ziemi chełmskiej. Ale tak samo chcę pamiętać nazwiska takich zbrodniarzy jak Iwan Łytwynczuk (dowodzący rzezią na Polakach w Janowej Dolinie, około 600 ofiar) czy Dmytro Klaczkiwski (bezpośredni rozkaz wykonania i organizacja zbrodni przeciwko polskim wsiom); chcę kojarzyć nazwę takiej grupy UPA jak Turiw (tysiące polskich ofiar na koncie); chcę pamiętać o zbrodniach we wsiach Gaj, Funduma, Ostrówek, Wola Ostrowiecka (o której nie ma nawet wzmianki w ukraińskim segmencie Internetu); chcę pamiętać o haśle „Śmierć Lachom”, wykrzykując które zbrodniarze z konkretnych oddziałów UPA wymordowały mieszkańców aż 99 polskich wsi w ciągu jednego dnia. Ponadto, żywo mnie interesuje też, jaką rolę w tych wydarzeniach odgrywało Gestapo oraz NKWD jak i konkretni ludzie, służący w ich zbrodniczych strukturach. Chcę znać nazwiska wszystkich odpowiedzialnych i dokonujących konkretnych działań – od małych kłamstw, aż po wielkie manipulacje i świadomie oddawane rozkazy; od małych wypełnionych nienawiścią słów wypowiedzianych w jakiejś kresowej karczmie, aż po wielkie przemówienia i „traktaty” filozoficzno-polityczne, zapędzające innych ludzi do tych wszystkich przestępstw.

 

Chcę to wszystko wiedzieć po to, by rozumieć, że nie ma takiego zbrojnego ugrupowania, w ramach którego nie dochodziłoby do nadużyć czy nawet najgorszych zbrodni. Nie ma takiego konfliktu wojskowego, w którym nie ginęliby niewinni ludzie. Chcę pamiętać, że historia nie jest czarno-biała, a mój naród nie jest tylko niewinną ofiarą jej dziejów. Że w obrębie narodu – jak zawsze – będą też trafiać się zbrodniarze. I że nacjonalistyczne ideologie szerzone przez Romana Dmowskiego w Polsce czy Dmytra Doncowa na Ukrainie – nigdy nie dojdą do porozumienia, bo zawsze będą woleć jednak czarno-białą wersję historii. Że jakimikolwiek słówkami by nie tłumaczono czy jak by nie zakłamywano lub umniejszano popełnione przez przedstawicieli naszych narodów zbrodni, - pozostaną one takowymi na zawsze w przeszłości, domagając się sprawiedliwego osądu.

 

Bo taka, moi drodzy, jest nasza skażona grzechem natura. Chcę pamiętać, że stawiając na pierwszym miejscu naszą dumę, honor, Ojczyznę – równocześnie detronizujemy Boga. Nienawidzę nacjonalistycznego ukraińskiego hasła „Sława nacji! Śmierć wrogom!” dokładnie tak samo, jak nienawidzę polskiego nacjonalistycznego hasła „Polska dla Polaków! Śmierć wrogom ojczyzny!”. Dlaczego jakikolwiek człowiek chciałby życzyć w ogóle komukolwiek śmierci? Dlaczego w dalszym ciągu, dziesięciolecia od popełnionych przestępstw, wciąż tolerujemy grzech i tego typu ideologie, które do niego prowadzą? Dlaczego nie chcemy poznać prawdy o naszej grzesznej naturze i zaakceptować tej prawdy – ot, choćby na przykładzie tragicznych wydarzeń na Wołyniu sprzed 80 lat?

 

Bo wiemy przecież jako chrześcijanie, że wymaga to wysiłku nad sobą. Upokorzenie się, przyznanie się do winy – nawet jeśli jest to tylko wina moich przodków, - wymaga odwagi i męstwa. Bo spojrzenie Prawdzie w oczy wymaga czystości sumienia, ale nade wszystko – wymaga miłości do Boga i stawiania Jego prawa ponad prawem ludzkim. Postawa chrześcijanina domaga się ukrzyżowania starej tożsamości, bazującej wyłącznie na półprawdzie i poczuciu dumy, nawet jeśli jest to tożsamość narodowa. I to, moi drodzy, jest jedyna droga ku uwolnieniu od grzechu i jego skutków.

 

Pytanie tylko czy nasze narody zechcą tą drogą przejść, by rzeczywiście się uwolnić oraz pojednać w duchu braterskiej miłości? Czy też raczej ponownie damy się zmanipulować i wpędzić w sidła wzajemnej nienawiści? Oto jest pytanie, które rzeź na Wołyniu stawia dziś przed każdym z nas.

 

Szalom.



Powrót do bloga