Wojna o władzę, czyli wojna bez końca

Istotną cechą trwającej wojny Rosji z Ukrainą jest to, że obydwie strony niezbyt dobrze sobie wyobrażają, na czym właściwie miałoby polegać zwycięstwo. Paradoksalnie, obydwie walczące strony mają na względzie granice 1991 roku, z tym, że Rosja chciałaby je przywrócić po to, by je następnie usunąć; a Ukraina chciałaby je przywrócić po to, by je utrwalić. Równocześnie siłą napędową tej wojny jest pożądanie władzy, które, podobnie jak w świecie Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena popycha do co raz mniej racjonalnych posunięć. Właśnie taka sytuacja powoduje, że mamy do czynienia z wojną totalną i bez końca, która nie zakończy się ani w tym roku, ani w następnym. Śmiem twierdzić, że wojna ta będzie przez kolejne lata jedynie zmieniać stopień nasilenia w zależności od tego, na ile osłabionymi lub silniejszymi będą jej uczestnicy. Trzeba w końcu zrozumieć, że mamy do czynienia ze współczesną odmianą wojny stuletniej, która może i zakończy się formalnym "zwycięstwem" którejś ze stron, definiowanym przez większą lub mniejszą utratę terytoriów lub władzy, ale tak naprawdę dla potomków będzie tylko kolejnym rozdziałem w podręczniku historii, dokumentującym tę cechę upadłej ludzkiej natury, którą jest niszczenie i mordowanie w imię władzy.

 

Rola Mordoru w tym konkretnym konflikcie przypada oczywiście Rosji. To, czego na Zachodzie (w tym w Polsce) zdają się nie rozumieć, to fakt, że mieszkańcy tego największego na świecie kraju czują się głęboko upokorzeni w związku z upadkiem Związku Radzieckiego. Władza w Rosji-Mordorze od przeszło stu lat należy do NKWD/KGB - to taka elita sił Rosji-Mordoru, które niczym Nazgule oligarchicznie współdzierżą władzę z Putinem-Sauronem. Utraciwszy na chwilę tę władzę w wyniku upadku Związku Radzieckiego i przeżywając upokarzające rządy liberalnego pijaka Jelcyna, teraz tę władzę przy pomocy swojego władcy odnowili i fanatycznie wzmacniają po to tylko, by ją skonsolidować jeszcze bardziej. A więc głębokim motywem działania dla północnych sił zła jest przywrócenie byłej chwały i potęgi.

 

Droga ku temu dla Rosjan wiedzie przez podbicie Ukrainy jako największego ze zbuntowanych państw światowego «Śródziemia». Przejęcie Ukrainy miałoby być dokładnie tym samym dla współczesnych putinowców, czym dla bolszewików zniszczenie pierwszej ukraińskiej republiki sprzed stu lat. Albowiem na Kremlu słusznie rozumują, że jeśli Ukraina upadnie pod naciskiem Rosji, to żadne inne państwo post-Radzieckie (może z wyjątkiem krajów bałtyckich wchodzących już w skład NATO), - nie będzie mogło się łatwo urokom Rosji oprzeć. Wyobrażacie sobie na przykład rząd Tadżykistanu, Armenii czy nawet Gruzji, któremu mówi się coś w stylu: «chcesz powtórzyć losy Ukrainy? Jeśli nie, to współpracuj»? Kaukaz, Azja Środkowa, a nawet inne kraje «niesowieckie» zapewne czułyby w obliczu takiego argumentu naprawdę spory respekt. Myślę, że Polska też miałaby w takim przypadku bardzo duży problem.

 

To dlatego dla Putina-Saurona przejęcie Ukrainy stało się głównym celem, dla którego nie warto szczędzić żadnych sił i środków. I choć Ukrainę nie można porównać do potężnego Gondoru z powieści Tolkiena, to słabość państwa ukraińskiego, które przez ćwierć wieku niepodległości zajęte było głównie przetrwaniem, rozkradaniem państwowego mienia i tworzeniem własnego skorumpowanego systemu oligarchicznego, stwarzała jedynie pozory łatwości zdobyczy. Putin-Sauron pomylił się w realizacji swojej strategii wielokrotnie. I największym błędem było przede wszystkim przeszacowanie własnych sił wraz z niedoszacowaniem sił Ukrainy. Tak, to prawda, że Ukraina wyglądała na łatwą zdobycz. Populacja Ukrainy w roku 1990 to prawie 52 mln osób i prawie 80 mld USD PKB. Dekadę później to 49 mln ludzi i zaledwie 32 mld USD PKB. Równocześnie w 1990 roku, chwilę przed upadkiem Związku Radzieckiego, łączny PKB rosyjskiego imperium stanowił 8,2 biliony dolarów, a populacja wynosiła 289 milionów ludzi. Dziesięć lat później, w chwili dojścia Putina do władzy, PKB Rosji wynosił już tylko 260 mld USD z populacją niespełna 147 mln. A więc populacja upokorzonego lokalnego imperium skurczyła się dwukrotnie, a PKB wynosił zaledwie 3% jego byłej potęgi. Brak wewnętrznych reform, oligarchia, zubożenie przeciętnego obywatela, rozwarstwienie społeczeństwa i słabość rosyjskiego wojska - to tylko niektóre problemy, które odziedziczył Putin od Jelcyna po dojściu do władzy.

 

Dlatego z Ukrainą trzeba było poczekać, gromadząc siły. Jakaś tam próba sił może i była (pamiętacie konflikt o Tuzłę w 2003 roku?) - ale było to jedynie nieśmiałą zapowiedzią tego, co miało nadejść później. Po drodze Putin musiał nauczyć się prowadzić zwycięskie wojny (w Czeczenii do 2009 roku) oraz «blitzkriegi» (w Gruzji w 2008 roku). Musiał nauczyć się mobilizować obywateli poprzez choćby wysadzanie im domów, ale też musiał pomordować oponentów (Politkowska et al), przejąć wszystkie intratne gałęzie gospodarki, rozprawiając się z niesfornymi oligarchami (Chodorkowski et al), legitymizować swoje dożywotnie rządy… Wiele trzeba było zrobić.

 

Z tego też względu z Ukrainą Putin zwlekał, szkodząc jej przede wszystkim w sposób niejawny, a przez to ograniczony. Do kolejnych błędnych decyzji niedoszłego stratega z Kremla należy zaliczyć «zbyt słabe» zatrucie Juszczenki, które zamiast go zabić, ostatecznie doprowadziło go do władzy. Trzeba więc było zrealizować «sprytny» plan z doprowadzeniem do władzy Janukowycza. I choć to z kolei się udało, to już niedozwolenie na europejską integrację Ukrainy, wywołujące tzw. Euromajdan, było kolejnym sporym błędem, wprowadzającym Ukrainę na bardziej odległą od Rosji orbitę. Następną brzemienną w skutkach decyzją było pomylenie roku 2014 z rokiem 2022. Bo gdyby to w roku 2014 Putin przeprowadził swój «blitzkrieg» z triumfalnym marszem na Kijów, to zapewne przejąłby wtedy państwo pogrążone w wewnętrznym kryzysie bez większego problemu. Nie uczynił jednak tego, zadowalając się Krymem i ograniczoną kampanią co do pseudo-republik na Donbasie. Kolejny błąd polegał na systematycznej, ośmioletniej walce na Wschodzie Ukrainy, która nauczyła Ukraińców obronie. Dalej mamy kampanię lutego 2022 roku, która okazała się dla sił ciemności jedną wielką kompromitacją. No i wreszcie, - tak uważam - strategicznym błędem dla Rosjan było powrócenie z aktualną wojną do formatu wojny z lat 2014-2021. Dlatego że aktualnie Mordor już ma naprzeciwko sobie nie tylko zmęczoną armię Ukrainy-Gondoru, ale i jako-tako skonsolidowany Zachód-Rohan, który nie tylko wciąż Ukrainę wspiera, ale i zaczyna ustami Prezydenta Macrona coś przebąkiwać o wysłaniu własnych wojsk na teren Ukrainy. Gdyby do takiego wysłania faktycznie doszło, Putin musiałby się z Ukrainy wycofać. A to już z kolei mogłoby zagrozić jego niepodzielnym rządom ze strony któregoś Nazgula, bardziej sprytnego od Prigożyna.

 

Parodia opisywanej sytuacji polega więc na tym, że walka Rosji z Ukrainą wcale nie dorównuje potężnemu starciu opisanemu przez Tolkiena w jego arcydziele. Prawda jest taka, że mamy do czynienia z wojną upośledzonego przez swoje strategiczne beztalencie karzełkowatego Putina-Sauronka, opierającego się w swoich rządach o wątłe siły byłego imperium, z Gondorem-Słabeuszem, który w obliczu swojej nieuchronnej śmierci, nagle jednak zmobilizował rezerwy sił, które okazały się na razie zaporą nie do przejścia dla sił Mordoru.

 

Cóż więc nas czeka dalej? Myślę, że w średnioterminowej perspektywie będziemy świadkami dalszego zmagania tych dwóch zdyszanych i już mocno poobijanych przeciwników, aż do momentu, w którym nieoczekiwany zwrot akcji w postaci czyhającego na władzę Anonima-Golluma doprowadzi do zniszczenia Pierścienia, za którym tak fanatycznie goni Putin. Innym scenariuszem może być taki, gdy wewnętrzna rada Nazguli-kagebistów postanowi zabić nieudolnego Putina i wcisnąć pauzę, by lepiej się przygotować do decydującej bitwy. Możliwe, że dojdzie do przełamania linii frontu i wskutek nieudolnego zarządzania Ukraina znajdzie się w głębokim odwrocie. Jednakowoż Zachód doskonale rozumie, czym byłoby odrodzenie Związku Radzieckiego dla jego własnej egzystencji. Z tego też względu niczym królestwo Rohanu, Zachód może przyjść z nieoczekiwaną odsieczą właśnie wtedy, kiedy wojska Mordoru-Rosji będą dzielnie się zbliżać do przedmieścia Kijowa. Scenariuszy może więc być jeszcze wiele.

 

Scenariusz, któremu w tej chwili daję najmniejsze szanse na urzeczywistnienie, jest ten, w którym Ukraina całkowicie przegrywa wojnę, a Rosja, odzyskawszy swoją sprawczość sprzed kilku dekad, zaczyna zagrażać kolejnym krajom regionu. Bo, jak już powiedziałem, współczesna Rosja jest bardziej Mordorkiem, aniżeli prawdziwym Mordorem; a Putin jest bardziej Sauronkiem, aniżeli prawdziwym Sauronem. Wierzę też, że absolutna władza Pierścienia wcześniej czy później staje się śmiertelną pułapką dla tego, kto jej ponad wszystko pragnie, jako że historia nie zna ani jednego przykładu, by jednak stało się inaczej. Dlatego jestem przekonany, że dożyjemy zwycięstwa dobra nad złem w trwającej odsłonie wojny Rosyjsko-Ukraińskiej.

 

Inna sprawa, że będzie to wszystko okupione jeszcze sporą dawką przelanej krwi. Której mogłoby w ogóle nie być, gdyby nie ambicje i chorobliwe marzenia pewnego północnego narodu o rzekomej byłej sławie…



Powrót do bloga