Mechanizm grzeszenia

Mechanizm grzeszenia

Najpierw ustalmy co to jest grzech. Klasyczna definicja mówi o takim uczynku lub zaniechaniu, który wyrządza szkodę i zrywa przyjaźń z Bogiem. Moim jednak zdaniem jest to zbyt krótka definicja, którą dodatkowo ciężko jest zrozumieć współczesnym. Bo współczesny człowiek na ogół ani nie wierzy w szkodliwość grzechu, ani nie ceni sobie przyjaźni z Bogiem. Potrzebujemy więc uniwersalnego uzupełnienia definicji grzechu. Dlatego po namyśle proponuję następującą, nieco zmodyfikowaną wersję: otóż grzech to bazujące na kłamstwie i pozbawione miłości działanie lub zaniechanie, które powoduje ubytek w dobru lub pięknie. Ale co to znaczy w praktyce?


Wyobraźmy sobie zatopiony w zieleni piękny dom, w którym wspaniała architektura łączy się z cudownie przemyślaną funkcjonalnością. Niewątpliwie taki dom jest obiektywnym dobrem dla jego mieszkańców, a przez to stanowi sporą wartość. Wyobraźmy sobie teraz, że pewnej osobie nakłamano co do tego, że mieszkańcy tego domu są bardzo złymi ludźmi. Osoba ta więc rzekomo w ramach aktu wymierzenia sprawiedliwości przypuszcza się przemocy i wypowiada mieszkańcom domu "wojnę". Po czym bierze dom w oblężenie oraz aktywnie go atakuje: strzela do niego z karabinu, stara się go podpalić, zdemolować lub w inny sposób zniszczyć, również przez niedopuszczenie, by jakiekolwiek naprawy, uzupełnienia lub zasoby przedostawały się do tego domu. W wyniku takiej "wojny" dom ulega zniszczeniu: podziurawione piękne balustrady, zdemolowane ściany, powybijane okna, rozbite dachówki…


Otóż właśnie w taki sposób na codzień popełniamy nasze grzechy. Punktem pierwszym jest przyjście złego i nakłamanie nam na temat tego, że jakieś dobro "tak naprawdę" dobrem nie jest. Kiedy temu kłamstwu dajemy wiarę, zaczynamy brać sprawy w swoje ręce, kierując się egoistycznym pojmowaniem sprawiedliwości. I w tym właśnie momencie przypuszczamy się ataku na jakieś dobro i piękno, niszcząc go. I jakkolwiek wydaje się, że tego typu działania są kompletnie pozbawione sensu, to tak naprawdę właśnie w ten sposób wszyscy postępujemy. Za chwilę pokażę to na konkretnych przykładach.


Kościół tradycyjnie dzieli grzechy na ciężkie (śmiertelne) i lekkie (powszednie). Te drugie często popełniamy ze słabości, w pośpiechu, w ramach "improwizacji". Są to wszelkiego rodzaju małe kłamstewka, dogadzanie sobie, przeklinanie, wulgaryzmy i sprośne żarty, ciągłe zwracanie się do Boga bez zwracania się do Niego ("Jezu", "Boże!" itp.), krzywe spojrzenia, małe akty zazdrości i pożądliwości, podjadanie, narzekania, ploteczki, szerzenie złych informacji i defetyzmu, marnowanie czasu na sieci społecznościowe, złe filmy, "sztukę" teatralną, gry komputerowe, muzykę i książki, ale też zaniedbywanie swoich obowiązków w jakości małżonka, rodzica, dziecka, w pracy; brak modlitwy, nieuczestniczenie w życiu Kościoła. Grzechy śmiertelne to pycha, morderstwo, samobójstwo, wynaturzony seks, uciskanie ubogich, cudzołóstwo, pornografia, gwałt, prostytucja, potępianie, pomówienie z ciężkimi konsekwencjami, zatrzymywanie wynagrodzeń, kradzież, obżarstwo, lenistwo, gniew, zazdrość, chciwość… Granica między tymi pierwszymi a tymi drugimi jest jednak rozmyta. Notoryczne wieczorne podjadanie, zamieniające się w obżarstwo, jest tak samo śmiertelnie niebezpieczne dla duszy i ciała, jak i próba samobójstwa. Dlatego nie da się tak naprawdę postawić bardzo jasnej granicy między rodzajami grzechów. Jedno jest pewne: o tyle, o ile grzechy "powszednie" niejako wyrządzają głównie "kosmetyczną" szkodę domowi z naszego przykładu, o tyle grzechy śmiertelne wręcz godzą w jego konstrukcję i fundamenty.


Dajmy na to, że jesteśmy świadkami rozrabiających i rozbrykanych dzieci, którzy podróżują tramwajem w towarzystwie nieprzejmującego się ich zachowaniem ojca. Jak reagujemy na taką sytuację? Ponieważ nic nie wiemy na temat tych ludzi poza aktualnie obserwowanym niegrzecznym zachowaniem rodzeństwa, każde "racjonalne" kłamstwo na ich temat może być przez nas przyjęte. Pierwsze, co podsuwa zły duch w tym przypadku, to myśl, że jednak ten konkretny rodzic kompletnie zaniedbuje swoje obowiązki, nie umie wychowywać dzieci (i choć brzmi to "racjonalnie", to jednak prawdą nie jest. Albowiem statystycznie nawet najgorszy i patologiczny rodzic jednak w normalnym okolicznościach będzie próbował wychowywać swoje dzieci). W ten oto sposób zobaczyliśmy "dom" w postaci rodzinki, na temat której już na wstępie uwierzyliśmy w kłamstwo. A że na co dzień nie kierujemy się miłością do bliźniego, to w następnym odruchu zaczynamy już do tego domu "strzelać". Stąd kolejna myśl - po co było się tak rozmnażać, skoro wynikiem tego czynu jest tylko taka społeczna patologia? (potępienie). I pomyśleć, że to właśnie na takie przypadki z budżetu państwa wypływają środki w ramach "500+"... (zazdrość). Dalej włącza nam się agresja względem dzieciaków ale i milczącego ojca. Generalnie taka prosta wydawałoby się sytuacja, w ramach mechanizmu grzeszenia stwarza okazję ku temu, byśmy sami nagrzeszyli ile wlezie. To, jak sytuacja dalej się rozwinie - to już tylko i wyłącznie kwestia układu innych sił w tramwaju, naszego własnego wychowania, grzeczności i tak dalej. Bo prawda jest taka, że odruch zniszczenia tego "domu" jest jednak na tyle przemożny i zachęcający do wojowania, że bardzo trudno jest się mu oprzeć. Kiedy wierzymy w kłamstwo złego na temat innego człowieka, dalsze kuszenie jest już pestką. Mamy się unieść gniewem? Proszę bardzo. Mamy sami poprzeklinać? Łatwizna. Mamy nakrzyczeć na tego jegomościa, wyładowując na nim całe niezadowolenie? Oczywiście. Mamy opowiedzieć o tym skandalu komuś innemu przy okazji? Naturalnie. Każda metoda prowadzenia "świętej" wojny w imię naprawienia sprawiedliwości będzie teraz usprawiedliwiona.


Ot tylko takie naturalne dla nas postępowanie ma się nijak do prawa Bożego co do miłowania bliźniego. Bo gdybyśmy wiedzieli, że niegrzeczne zachowanie dzieci jest sposobem odreagowania na stres, który ich przerasta, a przyczyną nieobecności ich ojca jest fakt, że właśnie wraca z dziećmi ze szpitala, gdzie przed godziną zmarła jego żona, to pewnie włączyłyby się nam z goła odmienne odruchy. Gdybyśmy znali prawdę, z pewnością zupełnie inaczej "wymierzalibyśmy" sprawiedliwość w powyższym przykładzie. Na co dzień jednak prawdy o innym człowieku nie znamy. Dlatego z taką łatwością osądzamy, potępiamy, plotkujemy, pomawiamy i szerzymy niesprawiedliwe oszczerstwa o innych. Zajechał nam ktoś drogę? Palant, oczywiście. Krzywo ktoś na parkingu zaparkował? To zapewne blondynka, której dopiero wczoraj wydali prawo jazdy. Ktoś nas potrącił w biegu? To zapewne pozbawiony krzty wychowania gbur. I tak dalej i temu podobne. Za każdym razem w tych powszednich sytuacjach przyjmujemy najpierw za pewnik jakieś kłamstwo, i na podstawie tego kłamstwa - "działamy" dalej, w istocie sami grzesząc bez opamiętania.


Co istotne, ten sam mechanizm działania dotyczy wszystkich grzechów. Powodem każdej zdrady małżeńskiej jest pierwotne uwierzenie zdradzającego, że ta przelotna przygoda rzeczywiście powieli własne szczęście. Powodem każdej kłótni między bliskimi ludźmi jest pierwotne uwierzenie, że ta druga strona jest jakaś bardziej "krzywa", a nam w związku z tym trzeba koniecznie wymierzyć sprawiedliwość. Powodem każdej kradzieży, chciwości, pożądliwości - jest właśnie uwierzenie, że dobro jest całkiem inne, niż jest. I to właśnie w oparciu o tę wiarę na końcu niszczymy własne małżeństwa i rodziny, łamiemy własne dzieci, niszczymy własne firmy, społeczności i całe narody. Zły, kłamiąc Ewie w raju na temat zabronionego owocu, jedynie podsunął jej myśl o tym, że owoc jest czymś dużo lepszym niż on w istocie był. Zrodzona z tego potem pożądliwość, nieposłuszeństwo, nieufność do Boga, przerzucanie się winą, lęk, karność, ściągnięte na siebie przekleństwo i śmierć - to jedynie skutek dania wiary pierwotnemu kłamstwu. Na końcu tej wiary w kłamstwo czyha nas za każdym razem rozczarowanie, zawód i śmierć.


Dlatego przeciwstawiać się grzechowi to oznacza nie dawać wiary w kłamstwo na temat Boga i stworzenia. Trzeba umyślnie ćwiczyć zmysł prawdy w sobie, sprawiedliwej oceny ale i spokojnego obserwowania rzeczywistości, bez odruchu natychmiastowego osądzania. Zaufanie do Boga i wiara, że tylko Bóg jest źródłem wszelkiego dobra, - oto nasze wyposażenie na codzień, odpierające kłamstwa złego i dramatycznie redukujące okazję do grzechu. Poznajmy więc w głębi serca tę prostą Prawdę, i ona nas wyzwoli. Nie bądźmy łatwowierni, naiwni i nie uganiajmy się za ułudą. Nagrodą za taką postawę jest samo życie. Nie wierzysz? A weź przynajmniej spróbuj! :)


Szalom.


Powrót do bloga