O sprzymierzaniu się ze złym

13.11.2022 r.

Czy chrześcijanie mogą sprzymierzać się ze złym? Przykładowo, gdy Donald Trump, pomimo całej swojej obsceniczności, butności i rażącego narcyzmu, pomimo całego wygłaszanego populizmu mówi czasem coś słusznego o wartościach konserwatywnych – to mamy go wspierać, czy nie? Jeśli Putin deklaruje poprawcie dla wartości tradycyjnych, rodziny i prawosławia, to mamy go w tym popierać, czy nie? Zresztą, gdy nasza rodzima partia PiS z jednej strony ogranicza aborcję, a z drugiej – popada w coraz gorzej ukrywany nepotyzm, brak profesjonalizmu i rażące błędy w zarządzaniu gospodarką – to mamy na nią głosować, czy też nie? Znaczna część współczesnych ludzi uważa, że tak właśnie należy robić. Dopóki się zgadzamy w jakiejś fundamentalnej kwestii – to powinniśmy grać do jednej bramki. Doprowadza to do bardzo dziwnych sytuacyjnych „sojuszy”, które jeszcze nawet całkiem niedawno były wręcz nie do pomyślenia. Przykładowo, amerykański libertariański ekonomista Steve Hanke niedawno stwierdził, że „uczestnicy protestu w Dreźnie nie chcą uczestniczyć w wojnie Ukraińskiego Prezydenta Zeleńskiego. Wojnie, która została sprowokowana przez Stany Zjednoczone, Unię Europejską i NATO”. Tym samym powtórzył jota w jotę główną tezę rosyjskiej propagandy, która przecież nie ma nic wspólnego z podejściem wolnościowym do ekonomii. Albo weźmy przykład prawicowego intelektualisty Rafała Ziemkiewicza, który wciąż chwali rząd Orbana na Węgrzech, nie dostrzegając przy tym, że w swej istocie i pomimo małego rozmiaru – ma on takie same imperialistyczne zapędy, jak i dużo większa Rosja. Że nie wspomnę o Papieżu Franciszku, który próbując szukać drogi porozumienia i pokoju, wygłasza peany dla rosyjskiego humanizmu. Dopóki któryś polityk, partia czy sojusz opowiada się za czymś dla nas fundamentalnym – mamy tendencję ku temu, by uważać je za „swoich”.

Stawiam jednak tezę, że takie podejście jest namaszczone kardynalnym błędem, którym jest przyzwalanie na władzę „wilkom w owczych skórach”. Uważam, że przez takie podejście wielu współczesnych chrześcijan, walczących, dajmy na to, z gnuśnością liberalnej socjaldemokracji, na poziomie argumentów sprzymierza się z przerażającym w swej istocie totalitarnym komunizmem. Sporo wolnościowców z kolei zaczyna nagle popierać anarchistów. Albo nagle liberał zaczyna coś korzystnego upatrywać w doktrynie głoszonej przez socjalistów. Generalnie wszystko to powoduje, że idee się mieszają, a jako chrześcijanie stajemy się w oczach świata nieodróżnialni od niego samego. Bo zgodnie z takim podejściem, gdy szatan w raju mówił, że „przecież na pewno nie pomrzecie” i „będziecie jak Bóg – znający dobro i zło”, tak samo należałoby sytuacyjnie przyznać mu rację i się z nim sprzymierzyć. Przecież chyba prawdę mówił? Przecież ani Adam, ani Ewa po zjedzeniu jabłka od razu nie umarli, - żyli potem jeszcze zgodnie z opisem przez setki lat. Szatan nie skłamał też ostatecznie co do znajomości dobra i zła. Szkoda tylko, że tak dużo przy tym nie dopowiedział…

Pokażę Wam na konkretnym przykładzie z wyżej cytowaną wypowiedzią Steve’a Hanke’a, dlaczego przejmowanie argumentacji wroga czyni z nas w istocie taką samą, wrogą Chrystusowi, siłę. Jestem człowiekiem urodzonym we Lwowie, w ówczesnym Związku Radzieckim. Urodziłem się rok wcześniej przed sytuacją dziejącą się w Orwellowskiej powieści „1984”. Jednakowoż „liznąłem” komuny wystarczająco długo, by po latach, gdy się nauczyłem czytać i dorosłem, przyznać Orwellowi całkowitą rację. Jak też by stać się bezwzględnym wrogiem komuny na całe życie. Moja żona, podobnie jak i ja, jest nawróconą i świadomą swojej wiary chrześcijanką, katoliczką. Ale mój teść jest komunistą (swego czasu – wysoko postawiony urzędnik w partii komunistycznej). I tak się składa, że dzięki teściowi znam ten argument Steve’a Hanke’a bardzo dobrze. Który to argument, podobnie jak w przypadku argumentu węża w raju, s pozoru wygląda dobrze, ale dużo też nie dopowiada.

Ten argument obrazowo można przedstawić w następujący sposób: „jeśli ubierająca się wyzywająco kobieta zostanie zgwałcona, to jest sama sobie winna, bo sprowokowała gwałciciela”. Jest to ulubiony argument komunistów. Zgodnie z tą perfidną logiką, wina przede wszystkim leży po stronie ofiary agresji, a każda prowokacja – tę agresję wyjaśnia i tłumaczy. To prowokacja jest złem, a nie sama odpowiedź na nią. Odpowiedź na prowokację jest w istocie nawet z tej perspektywy dobra i słuszna, jako że niesie w sobie pewną dozę sprawiedliwości, karząc podstępnych prowokatorów. W Związku Radzieckim, w którym fizyczne przetrwanie człowieka zależało od tego, czy się „nie będzie wychylał”, i czy zawsze będzie przyznawać rację jedynie słusznej linii partii, nauczenie się owego argumentu na pamięć było absolutnie obligatoryjnym. Jest to klasyczne orwellowskie „dwójmyślenie” w akcji, które dziś pozwala nazwać białe – czarnym, jutro czarne – białym tylko po to, by pojutrze całkowicie odwrócić narrację, jeśli zajdzie taka potrzeba. Kto jest winien aktu agresji? No ten, kto prowokował, oczywiście. To klasa burżuazyjna prowokowała „dobrą” klasę chłopów i robotników do wymierzenia sprawiedliwości ze względu na ciągły wyzysk i eksploatację. Owszem, mord był niewspółmierny względem skali prowokacji ze strony utyskujących kapitalistów, ale ileż można poddawać cierpliwość ludu takiej próbie… To wrogowie ojczyzny prowokowali wysyłanie ich wraz z ich rodzinami całymi eszelonami do łagrów na Syberii. Owszem, taka kara, która często oznaczała zamarznięcie na śmierć po drodze w bydlęcym wagonie, była niewspółmierna względem wypowiedzianych przez kogoś nieopacznie słów, ale nie trzeba było prowokować, to byłoby wszystko dobrze. Mogę podawać takich przykładów dziesiątki. No i ostatecznie, po latach, - to NATO z Unią, Stanami i prezydentem Zeleńskim są winne agresji zbrojnej Rosji na Ukrainę. Owszem, może reakcja Rosji i jest niewspółmierna do skali prowokacji, a spadające na cywilne ukraińskie domy rakiety są niewspółmierną reakcją na zapisane w Ukraińskiej konstytucji dążenie do wstępu do NATO oraz UE. Ale nie trzeba przecież było prowokować! Czemu się teraz dziwimy? Rosja przecież miała pełne prawo tak postąpić, czyż nie?

Otóż nie. Rozbicie tego ulubionego argumentu komunistów jest bardzo proste. Wystarczy postawić się we wszystkich z tych opisywanych sytuacjach nie w roli obserwatora, który stojąc z boku wymierza swoim sądem sprawiedliwość, tylko postawić się na miejscu agresora. Czy w odpowiedzi na jakąkolwiek prowokację mam prawo popełniać zbrodnię? Otóż to. Ja, jako ja – nigdy takiego prawa nie mam i mieć nie będę. Jest rzeczą dla człowieka niewyobrażalną, bez względu na to, czy jest się chrześcijaninem czy też nie, by uznawać tego typu postępowanie za słuszne, bez względu na skalę „prowokacji”. To jak to się dzieje, że jeśli szatan mi po drodze założy na oczy filtr w postaci argumentu o „słuszności reakcji na prowokację” – nagle zaczynam się czuć, że jestem w prawie czynić te wszystkie okropności? Obstawiam, że dzieje się to w ten sam sposób, w jaki pół-kłamstwo tudzież pół-prawda szatana zrobiła swoją brudną robotę w raju, kiedy wysłuchawszy węża Ewa spostrzegła, że zakazane owoce są „dobre do jedzenia i rozkoszą dla oczu” (Rdz 3, 6). I właśnie dlatego uważam, że nie wolno nam sprzymierzać się z szatanem czy z jego synami, takimi jak naśladujący Nerona Trump, gadający nie do rzeczy ekonomista Steve Hanke czy ktokolwiek inny, kto posługuje się pół-prawdami w celu uzasadnienia swojej brudnej polityki. Nie można przyznawać racji pół-prawdzie wypowiedzianej przez szatana i jego synów, nawet jeśli wydaje się nam, że częściowo w czymś tam mówią prawdę czy mają rację. Nasz mózg działa tak, że jeśli komuś takiemu przyznajemy choćby częściowo rację, to potem zaczynamy absorbować całą resztę jego narracji. Nasza, jako chrześcijan, narracja jest zgoła inna. Na tym konkretnym przykładzie: owszem, może NATO i dążyło do kolejnej ekspansji terytorialnej, zbliżając się co raz bliżej do granic Rosji, ale Ukraina nie jest częścią Rosji, Ukraińcy mają prawo sami decydować o swojej przyszłości, podobnie, jak to zrobiła swego czasu Polska, i nikt nie ma prawa w odpowiedzi na takie dążenia i aspiracje wszczynać terrorystyczną w swej naturze wojnę. Owszem, bezbożny Zachód myli się w swojej postawie względem Boga. Ale bezbożna i ateistyczna Rosja też się myli, choć i udaje, że jest dużo bardziej konserwatywna, niż liberalny Zachód.

Myślę, że komu jak komu, ale Polakom jest łatwo zrozumieć, co to znaczy, kiedy ktoś „częściowo” się zgadza ze śmiertelnym wrogiem czy szuka możliwości pokojowego porozumienia z nim poza plecami bezpośrednio zainteresowanego. Kiedy Neville Chamberlain jechał na konferencję w Monachium we wrześniu 1938 roku, zapewne nawet nie przypuszczał, że niespełna rok później – i to między innymi w wyniku prowadzonej niedalekowzrocznej polityki – rozpocznie się największa wojenna katastrofa XX wieku. I że rozpocznie się właśnie z brutalnego zdeptania Polski. Kiedy Polacy w składzie wojsk sojuszniczych walczyli pod Monte Cassino, zapewne nie przypuszczali, że Winston Churchill niespełna rok później, w lutym 1945 roku, pomoże wpędzić Polskę w kolejnych prawie pół wieku niewolniczego życia w ramach Polski Ludowej. A przecież ani Chamberlain, ani Churchill, nie życzyli komuś specjalnie zła. Bronili jedynie swoich interesów i racji, mając na względzie przede wszystkim pokój. Fakt, że pertraktowali kolejno z Hitlerem i Stalinem, chyba nie czyni z nich faktycznych sprzymierzeńców tych zwyrodniałych reżimów, jakimi były narodowy socjalizm i komunizm, nieprawdaż?

A może jednak czyni? Przecież gołym okiem widać, na ile takie sprzymierzanie się ze złem na arenie politycznej – w ostateczności jest wysoce krzywdzące dl wielu narodów. Przecież właśnie Polska jest tego bardzo smutnym przykładem. Proszę więc, drodzy bracia i siostry w wierze, nie popełniajcie teraz tego samego błędu względem pozostałych ideologii współczesnego świata, które pod płaszczykiem rzekomej obrony ważnych dla nas wartości, tak naprawdę szerzą izolacjonizm, defetyzm, nepotyzm, brak zaufania, skrajny nacjonalizm, korupcję, imperializm, rewanżyzm, szowinizm i inne tego rodzaju zbrodnicze idee i postawy. Żyjemy w czasach zamętu, gdzie trudno odróżnić wroga od przyjaciela. Ale przecież Bóg jest taki sam i niezmienny od czasów Adama i Ewy. Wystarczy Jemu zaufać i dać się prowadzić, zaprzestając równocześnie rozmów ze złym raz a na dobre. Nie ma negocjacji z szatanem i jego dziedzicami. Błagam, ocknijmy się i bądźmy ponad światem. Takimi, jakimi faktycznie powinniśmy być. Przecież samo słowo „święty” (hebr. kodesz) oznacza „oddzielony”, „odmienny”. Nie grajmy w brudne gierki tego świata na jego zasadach, bo naprawdę nie damy radę na końcu się od niego odróżnić.

Szalom.


Powrót do bloga